Rozmowy przy kawie (36)
Łomatko, od samego czytania można się zarazić bardzo szczęśliwy

No, ja sobie dałam w kość przy pomocy psów i szufli do śniegu.
Dwie i pół godziny po lesie, a potem zdrapywanie odłażących zlodowaciałych resztek śniegopodobnych z chodnika.
Kredka wyprała sobie futro w śniegu leśnym, ja poćwiczyłam przywodziciele ud, bo ślisko gdzieniegdzie i nóżki się momentami rozjeżdżają, ale biegać się da. Zresztą sporo amatorów tego sportu spotkałam po drodze.
Z nikim nie zamierzam się licytować co do grubości pokrywy śnieżnej, ale u nas też jest fajnie bardzo szczęśliwy



Pat wielkie dzięki, niech nam żyje kompostownik.net! wesoły
A ja pamiętam, że mi bańki kiedyś bardzo pomogły, choć uważałam to za jakąś alchmię! Wyglądałam potem jakiś czas jak biedrona.


  PRZEJDŹ NA FORUM