Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Dziewczęta, cieszę się niezmiennie i niezmiernie, że czytacie i że Wam się jeszcze nie znudziło!
Będę zatem się starała kontynuować, pomimo przeszkód.

cz.IV będzie zarazem ostatnią, choć to niedziela była. W poniedziałek jednak nie zdarzyło się nic godnego przekazania, bo to co wynikło z wizyty INB już Wam zrelacjonowałam.
Po przebudzeniu wyjrzałam na zewnątrz i mogłam zaobserwować, że resztki śniegu jeszcze leżą. Reszta stopniała lub została wywiana przez wiatr.
Rozpaliłam pod kuchnią i przygladając się płomykom ogarniającym szczapki drewniane pomyślałam, jak daleko mentalnie człowiek jest tu od miasta, codziennych pracowych problemów, tego wszystkiego, co normalnie wypełnia mu życie.
Coś się w mózgu przełącza, kiedy wjeżdża w bramę i wyłącza dopiero, kiedy widzi wieżowce warszawskiego centrum na horyzoncie.
Zagotowałam wodę na kawę, W. leżał pod kołdrą i czytał.
Na ganku zameldował się kot tambylczy, dostał jedzenie i zniknał. Kredka wyszła na patrol, wiedząc oczywiście, że robię z niej balona nie pozwalając jej potarmosić wiejskiego kota, a przynajmniej pogonić śreściucha.

Zjadłam śniadanie i zastanawiałam się, czy zabrać się za ściółkowanie pozostałych części ogrodu. Pogoda była niezła. Co prawda słońce raczej nie zamierzało się pokazać, ale nie wiało i temperatura była w okolicach zera.

W. przyrządził sobie jakieś śniadanie drwala, a potem oboje wydzierając sobie ulubioną czapkę w stylu Słońce Peru (moją zresztą) wyszliśmy na zewątrz.
W. stwierdził, że idzie na poszukiwanie desek, z których będzie mógł zrobić coś w rodzaju rusztowania pod folię budowlaną, którą należało rozpostrzeć nad naszą piwniczką werandową. Gankową. No wiadomo, którą.

Ja wymiotłam jeszcze zrębki ze sterty za domem i wywaliłam na rośliny posadzone wzdłuż ścieżki pomiędzy angielską a eks-kartofliskiem



Potem podumałam nad rabatką z rododendronami i w wyniku tegoż procesu myślowego rabatka też zyskała warstwę zrębek dowożonych taczkami, bo ścieżka luksusowa.Tylko przez kanałek odprowadzający wodę z rynny trzeba było się przedrzeć nabierając wcześniej rozpędu. Zabezpieczenie głównie z uwagi na zawilce, liczę, że nie przemarzną. Na zdjęciu widać przy bliższej nodze słupa patyk z etykietką. To pozostałość po posadzonym latem powojniku Jackmanii, który błyskawicznie zdechł nie wiedzieć czemu.
Przy drugiej nodze mamy Lykke. Ta spokojnie przeżyła dośc brutalną przprowadzkę i mam nadzieję, że słup betonowy będzie dla niej godną podporą.





W. odpalił samochód i podjechał do stodoły, bo tam była szansa na znalezienie desek odpowiedniej długości. Przy okazji zabrał kilka worków owsa dla szkap. Spowodowało to kompletną rujnację jakiegoś osiedla mieszkaniowego myszy. W. nazwał je myszami owsianymi.

Ja z kolei zaczęłam rozbrajać stertę zrębek numer dwa. W. przykazał mi szczególną troską otoczyć trawy. A posadził tego towaru od groma. Dojście do sterty było niewygodne, bo trzeba było włazić ze zgiętym kadłubem pod karłowate wisienki, ładować do donicy zrębki, a potem wyczołgiwać się z pełną donicą z powrotem.
Jedna donica wystarczała na 2-3 rośliny, więc kursów zrobiłam sporo. Ale czy mi się gdzieś spieszy?

W. od czasu do czasu odwoływał mnie do noszenia desek, które układane były w sposób następujący



Wiedząc, że deski są ze stodoły zapytałam kretyńsko, czy to czasem nie jest nasza daglezjowa podłoga do łazienki. W. pokiwał głową z politowaniem i zapytał, czy naprawdę chciałabym mieć podłogę z takich desek... No fakt. Trudno o bardziej krzywe wesoły

Wróciłam do pracy przy zrębkach. Odkryłam, że w Albiczukowskim wylądowały wszystkie astry kupione w Kórniku, karagana szczepiona na nodze i parę innych rzeczy. Po jakiejś godzinie z okładem teren wyglądał jakby buszował tu kret gigant skrzyżowany z bobrem







Bliżej płotu frontowego też było co zrębkować



W. przyszedł z zamiarem doczepienia się, ale uznał że nie ma do czego.
Za to wskazał mi szerokim gestem warzywnik, w którym posadził cztery derenie i kolejne jagody kamczackie...Do wyściółkowania ma się rozumieć. Tłumaczył mi mętnie, że derenie rosną w rogach warzywnika, co w przyszłości będzie dawało coś w rodzaju wirydażyka...Wirydażyk-srażyk!
Ja mu na to twardo, że warzywnik docelowo będzie za oborą w formie rabat podniesionych, a tu będzie ogród ozdobny.
W. pojednawczo stwierdził, że kieeeedyś taaak. I że jedno drugiemu nie przeszkadza.

Selery i pory w zimowej szacie



Derenie niektóre





i lonicery





Wywaliłam tam trochę zrębek i poszłam do domu dołożyć do kuchni i odsapnąć.
Długo nie posiedziałam, bo usłyszałam porykiwania W., świadczące o tym, że jestem niezbędna.
W. wywlókł bowiem folię budowlaną i miotał się składając ją w odpowiedni sposób. We dwoje poszło sprawniej i folia legła na ułożonych deskach nad piwniczką. Potem pozostało jeszcze przywalić ją kolejnymi deskami, a brzegi umocnić cegłami.

Widok z sypialni



W. poprosił jeszcze o wyzrębkowanie kolejnych roślin posadzonych przez niego podczas poprzedniej bytności beze mnie. Załamałam się, bo to zakrawało na jakąś patologię! Ile można? I kiedy on to niby wszystko posadził?
Tym razem chodziło o trawy wzdłuż płotu SN.

Załadowałam kolejną porcję ściółki i okopczykowałam trawy, a przy okazji kilka róż rosnących wzdłuż płotu, które jakoś tam sobie radzą, choć po ubiegłorocznej suszy nie wyglądają najlepiej.

Następnie definitywnie zakończyłam działalność ogrodniczą. Po drodze do domu zauważyłam walającą się pozostałość po dekoracji wielkanocnej w postaci fragmentu kory brzozowej przybitej do krótkiej deski.
Postanowiłam wykorzystać to jako korytko dla ptaków. Fauna skrzydlata składała się głównie z sikorek, więc największym powodzeniem cieszył się słonecznik i orzechy. Płatki owsiane zostały zignorowane



Potem z drugiego kawałka kory zrobiłam coś w rodzaju ozdoby na parapet połączonej ze świecznikiem. W tym celu nacięłam jeszcze trochę owoców róż, oraz z sosny rosnącej pod stodołą nazrywałam szyszek. W małym słoiczku ustawiłam świecę, następnie wolne miejsca wypełniłam szyszkami i udekorowałam czerwonymi różanymi owockami.
Postawiłam na parapecie kuchennym i zajęłam się przygotowywaniem jedzenia, za chwilę za plecami usłyszłam rumor. Odwróciłam się po to żeby zobaczyć, jak Kicia wywala całą misterną konstrukcję i lokuje kosmate dupsko na parapecie w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu stała moja ozdoba.
Pogoniłam wrednego gada i ustawiłam wszystko od nowa, choć nie wyszło mi już tak ładnie.
Całość na oknie prezentowała się tak



W. wkroczył ze śpiewem na ustach (O Mariollo, o Mariollo, moja dollo i niedollo!) i zaczał obierać kartofle i włoszczyznę z zamiarem ugotowania zalewajki do zabrania do miasta.
Ja pilnowałam ryby i brokułów przetwarzających się na kuchni. Za oknem pojawiła się Bożenka, która przyszła w odwiedziny.
Wystawiłam więc flaszkę z lodówki, która zawierała biedronkowgo rieslinga, całkiem przyzwoitego.
Pogadaliśmy z Bożenką, która najpierw, widząc mnie w mniejszej liczbie warstw odzieży pochwaliła widoczny efekt diety.
Bożenka była dobrej myśli co do potyczki z nadzorem budowlanym, choć sama była zaskoczona, że SN taki atak przypuścił.
Zjedliśmy, wypiliśmy, Bożenka poszła do siebie. Ja jeszcze wyszłam pozbierać resztę doniczek oraz wszelki śmieć nieorganiczny, który miał pojechać do miasta.
W. wykąpał się pierwszy, ale wróciwszy z zamiarem położenia się na ulubionej kanapie, zastał widok taki



Nie bardzo pomagały okrzyki "Kredka, ja tu jestem oficerem!" W rezultacie jakoś oboje się umościli.

Ja jeszcze cyknęłam resztki zimowego zachodu słońca i wróciłam do domu.



W. uznał, że na moje nerwy potrzeba mi jakiegoś środka łagodzącego stan napięcia i z ukrycia wyciągnął rzecz zakazaną



Zeżarłam dwa kawałki, a co tam. Odłupałam jednak części z lukrem wesoły

Pokręciłąm się jeszcze trochę, potem wskoczyłam pod prysznic, a następnie pod kołdrę.
Kolejny dzień przysporzył mi wielu stresów i niepewności, ktore spowodowały chęć jak najszybszego powrotu do domu.
W. wykopał więc naprędce warzywa nadajace się jeszcze do konsumpcji, załadowaliśmy graty i już około 15.00 opuściliśmy wiochę.
Miejmy nadzieję, że prędzj czy później, do następnego razu!





  PRZEJDŹ NA FORUM