Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Marysiu przypomniałam sobie, jak śnieg wygląda wesoły
Dokumetacji samego sadzenia nie ma, bo praca wymagała wysiłku i aparat niestety nie pomagał.
O, takie znalazłam.



Czasem wyobraźnia co do rozmieszczenia roślin pomaga. Ja przy większym terenie zaczynam się gubić.
Misiu nigdy nie robiłam! Kiedyś chciałam zrobić bliny, ale mąki gryczanej nie znalazłam.
Pat liczę, że w okresie zieloności, kiedy wszystko naokoło też pokryje się listowiem, pergole jakoś się wtopią w krajobraz. Najwyżej będą stanowić lokalną atrakcję i utwierdzą miejscowych o naszym niestandardowym guście. Skoro mieliśmy psa z ekscentryczną asymetryczną fryzurą (sezonowo), to możemy sobie i małą architekturę inspirowaną ogrodem Rodziny Addamsów postawić wesoły
W. rzeczywiście wpadł w szał sadzenia. Wynika to chyba z tego, że opanowywanie terenu poprzez obsadzanie go roślinami uznał za niejskuteczniejszy. Czyli im więcej roślin pożądanych, tym mniej całej reszty.
Basiu odpisałam u Ciebie.
Kasiu no takie piękne inaczej są wesoły To akacja, więc wytrzyma długo. Ale z brzozy nic nie rób, bo szybko drewno się "deprecjonuje" jak stwierdził Anioł W. Najlepsza akacja, dąb, buk (choc ten ostatni nie lubi wtykania do ziemi).

Szybko machnę kolejną część, bo czas leci.

W sobotę poranek wstał słoneczny, a zatem w cz.III wystąpi niebieskie niebo. Zanim jednak się rozwidniło, posłuchaliśmy tradycyjnie audycji Leśne Wędrowanie, którą W. z lubością komentuje czerpiąc ze swojego przebogatego doświadczenia z czasów współpracy z Lasami Państwowymi.
Uważam takie audycje za bardzo pożyteczne edukacyjnie, bo przeciętny Polak o lesie i jego roli ma co najwyżej mętne pojęcie. Zwykle uważa, że wszytko "samo rośnie" i najlepiej, żeby rosło w nieskończoność i nikt lasowi "nie przeszkadzał".
Tego, co nawypisywali o Puszczy Białowieskiej to już mi się nawet nie chce komentować, bo stanowi to ewidentny przykład jak można manipulowac ludźmi grając na emocjach, a nauka nigdy się nie przebije przez krzykaczy chowających się za modne hasło "ekologia".
Zaczełam także czytać ostatnio zamówioną książkę "Cesarz wszech chorób-historia raka" Autor, onkolog amerykański, barwnie opisuje wielowiekową walk medycyny z nowotworami. Sporo opisów praktyk medycznych sprzezd 150-100 lat, mrożących krew w żyłach i powodujących, że człowiek gwałtownie zmienia zdanie o dzisiejszej opiece zdrowotnej.
Mam sporo żalu do autora, że Marię Skłodowską określił jako "Polską emigrantkę bez grosza przy duszy, gnieżdżącą się na poddaszu w Paryżu" O Nagrodzie N. oczywiście ani słowa, przy czym wymieniając inne nazwiska (mnie jakoś nieznane, ale to z oczywistego niedouczenia) o noblowskich zaszczytach wspomnina skrupulatnie. Jak na nagrodę Pulitzera to mamy tu doczynienia z pewnmi nieścisłościami, delikatnie mówiąc.

Po śniadaniu W. wyruszył po jakieś zakupy. Poinformowałam go, żeby kupił żarówkę z małym gwintem do kinkietu kuchennego nad stołem, bo obecną szlag trafił, choć wydawałoby się, że posłuży jeszcze ho,ho. Te ciagłe wyłączenia prądu chyba nie służą urządzeniom elektrycznym.

Sama zabrałam się za ściółkowanie tego, co W. posadził poprzednim i tym razem, zaczynając od strony za domem. Jedna sterta zrębków była już nadryziona, druga leżała przy drodze wjazdowej i z niej zamierzałam skorzystać przy ściółkowaniu frontu.

Słoneczko wytopiło częściowo wczorajszy opad, ale jeszcze było raczej zimowo niż jesiennie.



That's Jazz jak zahibernowana



Róże sadzone poprzedniego dnia









Wywlokłam donicę do noszenia zrębek i zabrałam się za ściółkowanie tego, co zostało posadzone na wysokości spichrza. Były tam rudbekie, prosa, miskanty, derenie... Skończywszy pewien odcinek uznałam, że sobie pospisuję gatunki i odmiany rysując coś w rodzaju planu sytuacyjnego. Znalazłam jakies luźne kartki i długopis i kulfoniasto pozaznaczałam kropami oraz nazwami rozmieszczenie roślin.
Miałam to potem przerysować na czysto, ale chyba papiery zostały w domu, bo po przyjeździe nigdzie ich nie mogłam znaleźć.

Pierwszy kawałek terenu zinwentaryzowanego





Sterta zrębków zminiejszyła się wyraźnie



Przeniosłam się na teren bliżej Bożenki. Przyszedł Michał i zapytał grzecznie, czy nie mamy czegoś, co mogłoby robić za pasek klinowy do betoniarki, bo coś tam betonuje w stodole i mu się ustrojstwo urwało. Właśnie nadciągnął W. i razem podrepatli do stodoły poszukać czegoś, co nadawałoby sie jako substytut i nie rozpadało w rękach ze starości.
Nic nie znaleźli, Michał postanowił uderzyć do sąsiada z drugiej strony jako dysponującego rozlicznym sprzętem rolniczym i być może przeróżnymi częściami do tegoż.

W. poszedł do domu, a ja pościółkowałam kolejne badyle







Na zdjęciach widać węża ogrodowego, czyli to gadanie o podlewaniu to nie fikcja literacka wesoły

Następnie rozrysowałam także i ten teren, oraz fragment po drugiej stronie ścieżki do Bożenki, gdzie zauważyłam krzak wysoki (raczej małe drzewko) i krzaczek niski, obydwa bez etykiet. W., do którego zwróciłam się w celu uzyskania objaśnień, stwierdził, że to odmiany wielkoowocowej kaliny, nazwy sobie zapisałam na tej samej kartce, na której był szkic. Jedną tylko pamiętam: Tajożnyje Rubiny" - produkt człowieka radzieckiego pracującego w Naukowo Badawczym Instytucie Ogrodnictwa Syberii.

Obejrzałam także nasadzenia W. wykonane w terminach różnych w gąszczu śliwkowych samosiejek, które mają być sukcesywnie usuwane.

Kórnicki bez nr 1



Drugi, czyli odkupiona Karasawica Maskwy z nieznanych przyczyn nie została przez W. zabrana z domu.

Taki fajny kompaktowy świerk. Zapomniałam nazwy



Podrzuciłm jeszcze zrębek pod nowe krzaczki jagód goji, posadzone z kolei w linii równoległej do żywopłotu z ligustru oddzielającego rabaty przed gankiem od dalszej częsci ogrodu.





A żywopłot widoczny jest tu



Uznałam, że czas na odsapkę.

Usiadłam w kuchni z W., zjedliśmy po cebularzu (mały wyłom z diety), dołożyliśmy do kuchni, i po odzyskaniu sił po pewnym czasie wróciliśmy do prac ogrodniczych. W. chyba coś jeszcze sadził...
Ja zajęłam się ściółkowaniem okolic angielskiej, ze szczególnym uwzględnieniem rabaty, która powstała we wrześniu obok łuku różanego in spe. Na razie tylko łuku, ale bardzo liczę na Veilchenblau.



Wokół jeszcze prawie lato bardzo szczęśliwy









Proso rózgowate "Squaw"



W. nadciągnął z łopatą i z kategorycznym żądaniem wybrania miejscówki dla ostatniej zmieniającej kwaterę róży. Była to Raubritter, uznałam, że niech sobie rośnie bezpośrednio przed domem, w towarzystkiwe posadzonego we wrześniu Palibina.
Usunęłam pozostałości po budowie ścieżek, zostały tam tylko dwa kawałki płyt betonowych, ktorych nie chciało mi się dźwigać.



Słoneczko momentami naprawdę pięknie świeciło



Poszwendałam się jeszcze, zbierając doniczki plastikowe, które znaczyły szlak ogrodniczy W. Następnie pobrałam trochę materału do sporządzenia czegoś w rodzaju dekoracji stołu, czyli obłamałam kilka kwiatostanów hortensji i źdźbeł miskanta.
Sycząc jak wąż poucinałam kawałki pędów róż z owocami i całe to zielsko zabrałam do domu.
Nastawiłam sobie obiad, a w miedzyczasie ułożyłam oszałamiającą konstrukcję kwiatową, zajmującą 40% przestrzeni stołowej.

Ale Kici się spodobała



Wrócił W. i wspólnie zajęliśmy sie pitraszeniem, tzn. on sobie odgrzał gęś w kapuście patrząc z wyższością na moją dynię grilowaną i filet z wodnistej piersi kurczaka. Przy okazji wydzieraliśmy sobie co lepsze patelnie i staraliśmy się zdobyć lepsze stanowiska na płycie kuchennej. W ferworze walki, przestawiając fajerki, zaczęłam pogrzebaczem mieszać produkty spożywcze na patelni...Taka jest konsekwencja prowadzenia dwóch kuchni.

Na dworze zaczęło szarzeć, wiatr kołysał trawami



Wyjęłam zakupioną przez W. żarówkę do kinkietu kuchennego, którą obejrzałam nieufnie. W. zabrał się za wymianę, co wiązało się z koniecznością rozkręcenia całego kinkietu, bo coś się powichrowalo i żarówka wkręcała się krzywo. W końcu udało się zamontować oświetlenie, ale okazało się, że W. kupił chyba jakąś żarówkę, którą wkręca sie w pakistańskich szwalniach odzieży dla zagranicznych koncernów, które jak wiadomo oszczedzają zbrodniczo na wszystkim. Po włączeniu lampki miałam wrażenie, że jest jeszcze ciemniej. Westchnełam i zabrałam się za przetrząsanie szuflad i szafek w poszukiwaniu choćby jednej żarówki, która byłaby nieco mocniejsza od tej. I udało się. Co prawda świeci białym światłem, ale przynajmniej coś widać.

Wieczór spędziliśmy w domu, przy ciepłych piecach. W. czytając na kanapie zaczął narzekać, że z kolei lampka daje jakby mniej światła i chyba trzeba żarówkę wymienić. Ciekawe na jaką, bo więcej w domu żarówek nie było. Zdjęłam jednak klosz, zajrzałam i pokazałam mu przyczynę "pomroczności jasnej" czyli czop z martwych owadów, które utkwiły w centralnej części energooszczędnej żarówki w kształcie spirali. Po wywaleniu tego cmentarza, światłość nas oświeciła!

Pstryknęłam piecykiem w łazience i po kwadransie oczekiwania mogłam się umyć i zalec w pozycji horyzontalnej. Sobota będzie zatem tym, co określamy nazwą c.d., który obowiązkowo n.


  PRZEJDŹ NA FORUM