Rozmowy przy kawie (32)
Mesiu, nasuwają mi sie różne myśli. Pytanie, jak młody sam siebie widzi w tej dziedzinie. Czy lubił tańczyć, bo robił to w fajnej grupie i była to dla niego tylko zabawa, czy też ma jakies większe potrzeby i chciałby to dalej robić, a może i widzi w tym przyszłośc dla siebie. Jeśli jest tym bardziej zainteresowany, to mam nadzieje, że znajdziesz dla niego jakąś alternatywę. Może warto poprosić panią o poradę, poprosić, by szczerze powiedziała, jak widzi właśnie konkretnie jego w tej dziedzinie. Jeśli go "widzi", to może coś ciekawego podpowiedzieć.
A jeśli chodzi o sytuację w szkole, to szkoda, że pani nie wpadła na pomysł, by od razu powiedzieć, że do zespołu, było nie było sportowego, mogą dołączyć te dzieci, które przejdą pomyślnie egzamin. To załatwiłoby sprawę już na wstępie. Np. w USA w szkołach jest wiele rożnych zajęć , zespołów, klubów, ale każdy ma przeciez ograniczona liczbe miejsc i z góry wiadomo, że do każdego trzeba zdać egzamin, trzeba sie wykazać predyspozycjami, inaczej to nie ma sensu. Ma to oczywiście te wadę, że dzieci musza o wszystko rywalizować, ale taki jest amerykański model życia. No, ale i nas też do zespołu "Mazowsze" nie przyjmowano każdego, kto sie zgłosił. Szkoła to co prawda tylko szkoła, ale juz tu dziecko powinno powoli dochodzić do tego, że jedne rzeczy wychodzą mu lepiej, a inne rzeczy gorzej.
Polska to jest taki kraj, w którym prawie wszyscy sa straszliwie głodni sukcesu, bo mają straszliwe kompleksy wobec wszystkich i wszystkiego taki dziwny To widać choćby po tym, na kogo głosują w wyborach, czyli na patologiczne przykłady zakompleksienia lol ale nie tylko. Widać to było choćby po zjawisku nazwanym "małyszomanią", kiedy to sukces przedstawiciela narodu całe masy potraktowały jak swój własny oraz jako dowód na to, że "nie jest z nami aż tak źle" i "my im jeszcze pokażemy". To była skala makro, ale widać to też na każdym kroku w skali mikro. Na przykład właśnie po tym, jak zachowują się rodzice w szkołach, przedszkolach. Często niemal za każdą cenę, chcą jakoś zmazać to poczucie bycia gorszym. To oczywiście musi mieć opłakane skutki. I myślę, że ktoś powinien im to zwyczajnie powiedzieć prosto w oczy, zresztą tylko komunikat prosto w oczy ma szanse dotrzeć, bo z doświadczenia wiem, że subtelne aluzje nie docierają.
Problem w tym, że to jest tak jak z tym czytaniem książek. Fachowcy od czytelnictwa trąbią o tym ostatnio, bo jest "narodowy program czytelnictwa" (i dobrze, że jest, bo jednak zaczyna odnosić jakiś skutek). Kiedy dzieci czytają książki? Wtedy, gdy widzą w domu, że rodzice czytają, proste. I tak ze wszystkim. Dzieci najczęściej mają jakies zainteresowania, gdy rodzice maja jakieś zainteresowania, niekoniecznie te same, ale po prostu widzą, że można sie czymś interesować, że coś może dawać satysfakcję, a praca nad tym może byc przyjemnościa i potem nawet przynosić sukcesy. Niestety w takiej właśnie szkole bywa często tak, że rodzice sami nie maja żadnych zainteresowań (poza interesowaniem sie tym, kto z kim pójdzie do łożka w tasiemcowym serialu), a próbuja wmusić w swoje dzieci zajmowanie sie czymś i to jeszcze koniecznie z sukcesem i najlepiej takim, jaki widują w telewizyjnym show.






  PRZEJDŹ NA FORUM