Kiedy zakwitną piwonie
A teraz może mała opowieść o ogrodzie mojej mamy - po drugiej stronie Atlantyku.

Na wstępie muszę napisać, że bardzo często problemem było zrobienie jakiegokolwiek zdjęcia - z powodu WILGOTNOŚCI. Żadne nasze duszne burzowe dni w lecie nie są tak wilgotne, jak standardowy dzień w środkowych stanach.
Poziom wilgoci może się zmieniać w ciągu dnia z godziny na godzinę, ale nie odpuszcza.
Bardzo często wychodząc z klimatyzowanego domu z aparatem nie mogłam zrobić żadnego zdjęcia, bo szkło obiektywu i powierzchnia wyświetlacza momentalnie pokrywały się mgłą - wycieranie nic nie dawało, bo mgła pojawiała się zanim aparat zdążył złapać ostrość na wybranej scenie.
Zdjęcia wychodziły takie jak poniżej, więc często musiałam odpuścić.


Kiedyś, oglądając takie zdjęcia u mamy, myślałam, że ma zepsuty aparat, ale potem sama się przekonałam, jak to jest.

Jak zerkniecie sobie na mapę fizyczną Stanów, to zobaczycie, że wszystkie środkowe stany położone nad rzekami Missisipi, Missouri, Red River itp. są generalnie płaskie i dość nisko położone względem poziomu morza.
Ta cała tropikalna mega-wilgoć pchana jest przez wiatry znad Zatoki Meksykańskiej, a po drodze nie ma żadnych gór, które mogłyby ją zatrzymać.
Wysoka wilgotność hamuje wydzielanie melatoniny, hormonu snu - dlatego wielu Amerykanów ma problemy z bezsennością, moja mama również.
Zachodnie wiatry przynoszą ciągłe fale gorąca.
Indiana jest położona bliżej równika, jak Hiszpania, Włochy czy Turcja. Słońce grzeje bardziej, bo pada pod innym kątem.
I chyba stąd różnica temperatury w cieniu i na słońcu nie wynosi tak jak u nas 3 - 7 st. C, a 15 - 25 stopni.
Więc jeśli prognozują 33 st. C (tam akurat mają skalę Fahrenheita, ale przeliczam już na nasze), to pracując na słońcu zalewasz się potem w 50*C.
Dobrze, że wszędzie jest klimatyzacja, to można się szybko schłodzić. Nie wiem, jak oni wytrzymywali lato, zanim wynaleziono klimatyzację?

Susza od wiosny do jesieni jest normą. (Piszę cały czas o środkowych stanach.) A mimo to zauważyłam, że w Indianie nikt nie podlewa ogrodów. A często są zbyt leniwi, żeby zakładać systemy nawadniania.
Za to uprawiają wiele swoich rodzimych gatunków bylin i grubo ściółkują podłoże, bo komu by się chciało pielić.
Z drugiej strony Indiana ma jedne z najlepszych ziem na świecie jeśli chodzi o żyzność gleby (po-preriowa).
Dlatego dominuje tu rolnictwo, niestety oparte chyba w 100% na uprawach soi i kukurydzy genetycznie modyfikowanej.
Jak reklamują soję w telewizji to eksperci od rolnictwa jawnie zachwalają tu odmiany odporne na działanie herbicydów.
Wracając do suszy - jak już wreszcie spadnie deszcz, to jest to gwałtowna ulewa powodująca powodzie i tornada.
W sierpniu tornada przechodziły ok. 40-50 km od domu mamy, co w skali amerykańskiej jest bardzo małą odległością.
I nigdy nie wiadomo gdzie tornado skręci.

Ogród mojej mamy otaczają w tym roku pola soi,


w zeszłym była to kukurydza, co widać - szczątki - na załączonym obrazku.


Są tu takie dość brzydkie króliki, większe od naszych dzikich królików, ale mniejsze od naszych zajęcy, po prostu inny gatunek.


Są dość sprytne, bo są w stanie przeskoczyć przez oczka siatki ogrodzeniowej
- takie małe standardowe oczka jak w naszych siatkach:


Na powyższym zdjęciu jest akurat warzywniczek, który mama założyła u mojej siostry, jak kiedyś szłam tam pielić (siostrze się nie chciało), to właśnie widziałam królika w akcji, jak przeciskał się przez siatkę. (W Chicago.)
Króliki robią duże szkody, bo ścinają wiele roślin, nawet nie to, że jedzą, po prostu zęby ścierają, albo się kocą m.in. pośród truskawek, czy też uwiją sobie gniazdo pod bukszpanem, ogołacając go od spodu.

No i na każdym kroku w Ameryce trzeba uważać, żeby nie trafić na jakąś roślinę, która poparzy skórę niczym barszcz Sosnowskiego. Zazwyczaj nie są to aż takie rozległe poparzenia,
ale są bardzo swędzące, z bolącymi pęcherzami. Amerykanie mają trujący bluszcz, trujący dąb, trujący sumek i jeszcze jakieś inne uczulające chwasty, których nazwy jeszcze nie odkryłam.
Trujący bluszcz sieje się nawet na żwirze, pod którym jest plastikowa agrowłóknina, nic mu nie przeszkadza.
Poniżej poison ivy, czyli trujący bluszcz, na dębie u mojej mamy.


Oki, a teraz zapraszam do ogródka mamy.
Wjazd jest od strony wschodniej, gdzie przed domem rosną dwie wielkie grusze, z których pożytku żadnego nie ma, poza tym, że dają cień.
To nie są drzewa owocowe, tylko jakiś taki gatunek inwazyjny tutaj. Mają bardzo kruche drewno i konary im się łamią przy wichurach.
Skrzynka na listy przy wjeździe:


Widok od strony wejścia do domu, na początku lipca.










Jest tam sporo drozdów wędrownych, będę jeszcze na innych zdjęciach.




Tulipanowiec, to jeden z trzech symboli stanu Indiana. Pozostałe dwa to: kardynał - taki śliczny czerwony ptak, i - uwaga, uwaga - moje ulubione PIWONIE. bardzo szczęśliwy


C.d.n.wesoły


  PRZEJDŹ NA FORUM