Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
No to niedziela moi drodzy, czyli cz. III, nieprzyzwoicie spóźniona.
W. rano udał się do ogrodu, albowiem posadzone poprzedniego dnia rośliny wymagały podlania.
Ja po kawce poszłam na obchód, podelektować się jeszcze luksusowymi traktami komunikacyjnymi. Kicia poszła ze mną, obejrzała ścieżkę do warzywnika ponownie i ponownie skonstatowała, że do kitu z taką autostradą, co się urywa w polu. Wróciła i z cegieł zwalonych przed domem zaczęła budować niewielką fortyfikację, coś w rodzaju barykadki. Tak na wszelki wypadek.







Rzut oka na zbliżenie fragmentu, gdzie powstanie odprowadzenie wody z rynny. Na razie rowek został wykorytowany i wybetonowany, a w celu łatwiejszego jeżdżenia taczką mamy dechę.



Zajrzyjmy jeszcze do warzywnika, bo tu coś rośnie jadalnego.





Przy ścianie północnej domu zwalone na kupę leżą elementy przyszłej pergoli różanej.



Na placyku biesiadnym jeszcze sporo bylin do posadzenia, m.in. kolejne dzielżany. Oto odmiana Flammenrad (kwiaty o rożnych barwach) oraz Double Trouble





Kredka tez coś kombinowała, ale ona zdecydowanie nie uznaje wytyczonych tras i ścieżki mało ją obeszły.



Kwiaty o poranku, rosa obsycha.











Pojęcia nie mam skąd te rudbekie się wzięły.



A te wiem skąd wesoły



Ścieżka w promieniach słonecznych.



Na około bajzel. Zatem przebrałam się w strój stosowny i rozpoczęłam żmudne zbieranie cegieł, kamieni i takich tam innych porzuconych elementów materiałów budowlanych. W. wylazł zza winkla i obrażonym (wciąż) tonem poinformował mnie, że trzeba uskutecznić nową rabatkę na byliny i cebulowe, głównie czosnki. I że zrobi ją przed łukiem różanym. Na zdjęciu widać tam wbite jakieś narzędzie ogrodnicze, widły albo szpadel.
Ja chwilowo zajęłam się przekopywaniem fragmentu rabaty hortensjowej na odcinku szerokości jakichś 40 cm. To zdjęcie ilustruje stan pod koniec dnia, po wykonaniu innych czynności terenowych, o których będzie nieco później.



Następnie w kooperacji z W,. który przestał się dąsać, zaczęliśmy przygotowywać grunt pod nasadzenia. Polegało to na tym, że W. szpadlem przekopał fragment perzowiska tak na dwa sztychy, ja wydłubywałam co większe kołtuny kłączy. Następnie widłami przetrząsał glebę i razem wyciągaliśmy kolejne kawałki perzu.
Potem rozgrabiłam wszystko w miarę na równo, W. wykonał coś w rodzaju zapory przeciwperzowej w postaci folii kubełkowej i kawał starej blachy wkopanych w ziemię. To oczywiście stan tymczasowy. Następnie rozstawił rośliny i dokonaliśmy ich posadzenia. Pozostały jeszcze wielkie cebule czosnków, wetknęłam je pomiędzy bylinami.
No i wyszło tak









W. następnie ogarnął się i pojechał do Wisznic po odbiór jakichś zamówionych krzaków w szkółce. Krzaki zakupione po bardzo zachęcającej cenie miały jechać do któregoś z klientów. Ja z kolei z motyką polazłam jeszcze do Albiczukowskiego i odchwaściłam z grubsza rabatę bylinową. Boże ogrodników, ześlij mi wywrotkę zrębek, bo się zajeżdżę przy tym niekończącym się dziabaniu!



Ostróżka zakwitła po raz trzeci chyba



Następnie napiłam się wody, uzbroiłam się w skrzynkę i sekator i udałam się na zbiór bzu czarnego, który pięknie obrodził. Nacięłam pół skrzynki i zasiadłam w kuchni celem obrania owoców z szypułek. Przy okazji musiałam wzorem Kopciuszka oddzielać te jeszcze niedojrzałe grzebiąc w garnku, do którego zsypywałam urobek.
Zapukał Michał w poszukiwaniu W. z którym, jak pamiętacie, umówił się na oględziny pola pod ewentualną przyszłą uprawę. Powiedziałam, że jak się pojawi to go przyśle do niego. W. pojawił się niebawem i ruszył do Michała uzbrojony w pH-metr.
Upchnęłam owoce w dużym słoju, zasypując warstwami cukrem i uznałam, że jeszcze trochę zbiorę. W końcu W. posadził jakiś czas temu jakąś odmianę niby to produkcyjną. Krzaczek zyskał pieszczotliwe imię „Helmut”, ponieważ miał podobno oryginalnie jakąś niemieckobrzmiąca nazwę, której W. nie pamięta. Owoców w tym roku miał sporo, prawie wszystkie dojrzały a gałęzie uginały się pod wielkimi baldachami. Obcięłam większość i obrałam je do drugiego naczynia. Na szczęście zapas cukru był w kredensie. Nie wiedziałam co potem z tym robić. Czy to gotować, czy odciskać sok. Uznałam, że niech się W. z tym buja bardzo szczęśliwy







Przy okazji zaprezentuję nasze pierwsze owoce derenia



oraz jarzębiny miczurinowskiej odmiany Granatnaja. Fotka jakaś nieostra niestety



W. wrócił z wieścią, że pole Michała jest silnie zasadowe, więc z borówkowego biznesu nici.
Obejrzał zbiory i stwierdził, że da się jeszcze podopychać do naczyń jak owoce puszczą sok. Mnie się już odechciało chrzanić z tymi kuleczkami, które były już wszędzie w kuchni i żadne zamiatanie nie pomagało.
W. zatem uciął jeszcze pół skrzynki w celu zebrania surowca do nalewki.
Następnie zarządził porządkowanie terenu przed domem, który według pierwotnej koncepcji miał leżeć odłogiem do następnego razu. Jednak przywieziony krzak Palibinu jak raz nadawał się do posadzenia przed oknem salono-jadalni w celu wydzielania zapachu w czasie kwitnienia. Zajęłam się zatem demontażem i wywozem fortyfikacji Kici. 4-5 kursów i cegły zostały usunięte, dół wydziabał W. i krzaczek został posadzony. Reszta terenu poczeka, ponieważ w pierwszej kolejności trzeba przemieszać lichą ziemię z wykopu przyfundamentowego z przywiezionym obornikiem. Przy okazji uporządkowała do reszty kamieni kupę pod grujecznikiem. Gruz poszedł na jedną z licznych stert gruzowych a kamienie polne na kamienisty placyk pod kranem ogrodowym.
Oto obornik



Oto Palibin



Teraz jeszcze kilka widoczków podoborowych i okołospichrzowych. Zakwitł jakiś taki powojnik. Bardzo marnie, ale chyba ma tam za ciemno.



Kwitnie także naparstnica



W. zajął się przygotowywaniem posiłku, ja uwaliłam się na leżaku z lekturą i kieliszkiem wina.
Grill zyskał takie oto paradne miejsce



Jeszcze rzut oka na ... ścieżki i kwiecie. W październiku już nie będzie tak kolorowo.







Autostrada do Bożenki





Dopadłam takiego oblatywacza







Cynia chyba lekutko zmutowała.



Nagietki




Zjedliśmy steki z pieczonymi ziemniakami i sałatką. No i nadszedł czas na pakowanie i ogarnianie przed wyjazdem. Zapakowaliśmy dwa wory śmieci do wywiezienia i ruszyliśmy w stronę miasta.
Do następnego razu!



  PRZEJDŹ NA FORUM