Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Dziewczęta, dziękuję za obecność i wszystkie Wasze komentarze!
Wczoraj oglądałam bardzo fajny wywiad z Katarzyną Grocholą, nakręcony w jej ogrodzie. Mówiła, że do pisania swojej ostatniej książki, która jakoś szczególnie mnie nie urzekła, przygotowywała się 4 lata: chodziła do kasyna, zbierała informacje o sposobach stosowanych przez złodziei samochodów... No a ja mam te przewagę, że nic specjalnego nie muszę robić, żeby pisać o mojej ucieczce na wieś oczko

Rzeczywiście, ślimaki mogą wykończyć siewki. U nas szczęśliwie ich nie ma. Choć W. wraz z roślinami przywiezionymi ostatnio zaimportował dwa, ale skrócił im życie, żeby przypadkiem nie wyprodukować subpopulacji.

Ścieżki pewnie dopiero zobaczę po powrocie z Chorwacji, gdzie mam kolejną robotę u mojego alternatywnego pracodawcy. Ale to nie W. był głównym ich budowniczym. Trzech jego pracowników zasuwało, a on był takim "przynieś, wynieś, dowieź materiał, ugotuj żarcie" wesoły

No tak, smaki, zapachy i dźwięki dałyby niezły efekt. Kiedyś próbowałam filmik zrobić aparatem, ale jakiś taki wyszedł nieudany. Przede wszystkim bez klimatu, o jaki mi chodziło.

A póki co... jedziemy dalej, czyli zapraszam na cz. III

Niedziela rozpoczęła się od szarego nieba widocznego po uchyleniu rolety w sypialni. Pora była już dość późna, sporo po 9.00, ale jak się nie śpi pół nocy, to potem ze wstawaniem kiepsko. Nie wiem, od czego ta bezsenność, chyba od pokrzyw. Łydki trochę piekły, trochę swędziały – no koszmar!
Dokładniejsze badania stanu pogody ujawniły, że leje. Z jednej strony to dobrze, niech podlewa to co odchwaściłam. Z drugiej strony nie miałam jak dokończyć zaplanowanych prac, ale chwilowo to olałam i zajęłam się śniadaniem. Koty z uwagi na pogodę nie stawiły się do karmienia.
Woda zaczęła spływać z rynien górą, co świadczyło o braku należytej staranności ze strony gospodarzy w kwestii czyszczenia rynien… Niestety nie dysponowałam żadnym narzędziem ani drabiną, żeby udrożnić to co trzeba.
W. zadzwonił i potwierdził, że przybędzie wieczorem.
Rozstawiłam sobie leżak na ganku patrząc czy nie zacina deszczówką i posiedziałam sobie z lekturą i kawą (bez mleka). Ulewa przeszła w monotonne padanie, ale na horyzoncie widać było zapowiedź poprawy pogody.
Wreszcie deszcz ustał, wskoczyłam więc w moje wierne gumofilce i ruszyłam do Albiczukowskiego, który miał być robiony w poniedziałek według pierwotnych planów, ale darowałam sobie angielską, skoro już co większe badyle wyrwałam w sobotę.
W Albiczukowskim jedyne co dało się zrobić to wypielenie rabaty bylinowej. Pole bylicy wypryskanej produktem firmy Monsanto tylko częściowo zareagowało. Postanowiłam tego dziadostwa nie ruszać. Zresztą i tak było było co robić. A przy okazji pielenia przekonałam się, że roślinki sadzone w tym roku dobrze sobie radzą. Nawet dwa dzielżany od Podstolca pięknie rozkwitły, mimo, że składają się z jednego pędu.
Czyli znów dzielżany



Irysy sadzone chyba ze dwa miesiące temu przyjęły się. I mamy taki miks różności.





I jakaś taka jeżówka…



i takie coś, co nie wiem



Miskant, odmiana któraś z tych paskowanych



Chwasty rzucałam w diabły obok, starając się oczywiście jakoś je gromadzić na stosach, ale myśl o ładowaniu tego do donic i taszczeniu tego na kompost budziła we mnie odrazę. Gzy trochę wkurzały, ale poza tym było całkiem fajnie. Cichutko, czasem tylko przejechał rowerze czy samochodem tambylec. Tej ciszy tak mi brakuje w mieście, choć naprawdę nie mieszkam w jakimś hałaśliwym miejscu ani nie pracuję w kombinacie.
Lekko spocona zakończyłam pracę i usiadłam na ganku. Koty niecierpliwie kręciły się już w pobliżu. Dziś kuchnia wydawała luksusowy whiskas, jutro trzeba będzie żreć jakiś lokalny wyrób, który miał więcej galarety niż kawałków stałych i pachniał jakoś podejrzanie. No, ale tym tu plebejuszom było póki co wsio rawno.

Następnie dla spokoju sumienia coś tam jeszcze pogmerałam na angielskiej, starając się nie stratować siewek malwy oraz …no oczywiście dzielżanów! Patent z odprowadzeniem wody deszczowej z rynny Bożenkowej na nasza stronę był świetny! Języczki mają wilgoć cały czas i ze dwie róże też się łapią.
Białe cynie mam chyba pierwszy raz



Kolejna odsapka, obiadek pod postacią smażonego biustu kurczaczego i chwila relaksu.
Czasem jednak relaks jest niebezpieczny, ponieważ podczas zażywania wyżej wymienionego wzrok mój padł na piętrzące się tu i ówdzie stosy cegieł. Część, jak widzieliście, została wykorzystana do murowania piwnicy – tu ponownie rzut oka na rzeczoną po deszczu



Sporo jednak zostało i poza mglistym jeszcze w tym czasie wyobrażeniem ułożenia ich na ścieżkach czy placykach biesiadnych, nie miały jakiegoś sprecyzowanego zastosowania.
Zatem postanowiłam zużyć ich troszeczkę do wytyczenia ścieżki, a konkretnie jej fragmentu widocznego na zdjęciach z poprzedniej części. Głupio trochę, bo ani początku ani końca ścieżki nie ma, a tu nagle taka autostradka. Ale miałam chyba jakieś straszne parcie na namiastkę uporządkowania, wytyczenie jakichś granic, wyodrębnienie czegoś od czegoś… no w każdym razie zaczęłam nosić cegły, po dwie (każda około 7 kg, przypominam) częściej były to połówki, bo jednak majster całe wysortował sobie do murowania.
No i po jakimś czasie i kilkudziesięciu kursach powstało takie coś. Dumna byłam niesłychanie, choć zastanawiałam się co na to powie W., W zasadzie powinnam napisać: w jakich słowach wyszydzi te moją układankę.







Pragnę z tego miejsca zaznaczyć, ze to już są zdjęcia historyczne, albowiem w tym i w innych miejscach ścieżki powstały!
Następnie wlazłam do obory, bo przypomniałam sobie, że muszę wygrzebać jakieś podpory na tego żółtego badyla, który wyłożył mi się na różne roślinki na angielskiej. Z prac stolarskich przy elewacji przytomnie zachowaliśmy sporo odpadów, które mogły się przydać, a w ostateczności mogły posłużyć jako opał. Znalezienie dwóch długich listew, nawet poręcznie ostro zakończonych było kwestią 5 minut!
W. oznajmił mi telefonicznie, że jest w drodze i niebawem się zjawi. Ogarnęłam zatem dom oraz się, otworzyłam bramę na oścież, że niby serdecznie witamy, czy coś bardzo szczęśliwy
W. pojawił się w okolicach 7.00 wieczorem. Samochód oczywiście załadowany był roślinnością, więc już przeczuwałam co mnie czeka dnia następnego. Ale o tym po tym, czyli nie wcześniej niż c.d., który niechybnie n.




  PRZEJDŹ NA FORUM