Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Wczoraj się nie udało, ale dziś już się poprawiam

Następnego dnia czyli w cz. II obudziłam się wczesnym rankiem, a że była to sobota, to posłuchałam sobie w RL audycji Leśne Wędrowanie. Każdy odcinek odbywa się w jakimś nadleśnictwie województwa lubelskiego, a pracownicy Lasów Państwowych opowiadają różne rzeczy na temat hodowli lasu, przyrodniczych zjawisk o różnych porach roku i w ogóle przybliżają ludziom pracę leśników, którzy dzięki medialnej nagonce inspirowanej przez różnej maści ekologistów mają generalnie czarny PR.
Nasze niedouczone społeczeństwo wtórnych analfabetów bardzo łatwo ulega tym demagogicznym gadkom i nawet ludziom się nie chce sprawdzić, że pomimo tych straszliwych wycinek lasów, całkowita ich powierzchnia w Polsce się sukcesywnie powiększa, zwierzyna jakoś nie wymiera, a sposób zarządzania lasami jest uważany za jeden z lepszych w Europie.

Następnie wyszłam na ganek, pogoda zapowiadała się całkiem fajna. Przy przygotowywaniu śniadania stwierdziłam z przerażeniem, że zapomniałam kupić mleczka do kawy! Zatem czekało mnie nieprzyjemna konfrontacja z kubkiem dużej czarnej. W ramach rekompensaty postanowiłam sobie tę ciecz osłodzić miodem.
Następnie nakarmiłam koty, które kolejno stawiały się pod drzwiami. Przyszedł jakiś nowy, prawie cały czarny, ale bardzo płochliwy. Za to wojowniczy, bo zastawszy innego kota przy misce odganiał go bezlitośnie.
A to jeden ze stałych bywalców



Przystąpiłam następnie do planowania prac. Nie zamierzałam się zaharowywać, więc uznałam, że podzielę sobie teren wymagający najpilniejszej obróbki na trzy odcinki. I to będzie plan minimum. Jak będę miała parcie na coś więcej, to też podłubię.
Zatem pierwszy odcinek na dziś do zrobienia to byłe kartoflisko przy angielskiej.
Drugi, przeznaczony na niedziele to sama angielska, a na poniedziałek zostawiłam sobie Albiczukowski. Reszta stanowiła nieprzebyta dżunglę, i dotarcie gdziekolwiek dalej musiało być poprzedzone koszeniem zielska.
Chciałam także zmontować i ustawić pergole dla różnych pnących: róż i powojników. Chińskie g… rozpadło się szybciej niż myślałam, więc tym razem kupiłam stalowe solidne podpory, które powinny posłużyć dłużej. W. przywiózł pudła z tym żelastwem poprzednią razą i grzmotnął je na środku podwórka, dzięki temu pudla rozmokły, przerosły zielskiem, na jednym nawet mrówki zbudowały chałupę…
Najpierw seria zdjęć o poranku:
Dzielżany na bis





















Hortensje w pełnej krasie. Zaczynam się zastanawiać, czy ich nie przenieść na jakiś rozleglejszy teren, coby utworzyć z nich bardziej spektakularny szpaler.













Przed domem zauważyłam, że nasza węgierka niestety padła, pod naporem wiatru jak sadzę.



W Albiczukowskim trawy ozdobne na szczęście dają radę. Astry także. W. podobno dosadzał jakieś trawy przy rabacie bylinowej, ale póki co wszystko było równio zarośnięte.



Warzywnik zginął pod gąszczem żółtlicy i przymiotna kanadyjskiego.
Ubrałam się w długie spodnie i gumofilce, bo te kilka chlaśnięc pokrzywami, jakie już zaliczyłam zniechęciły mnie do krótkich spodenek.
Miałam założyć kultową koszulkę W.



ale ostatecznie wzięłam jakąś ze swoich.
Zabrałam dziabke i rozpoczęłam dłubanie na byłym kartoflisku. Byliny odsłaniały się jedne po drugich, mimo zachwaszczenia dobrze przyrosły. Z jednorocznych wysianych wiosną ładnie zakwitły nagietki i cynie.











Popatrywałam, czy Bożenki nie widać, ale poza teściową, która rozmawiała z jakimś sąsiadem nie widziałam nikogo.
Słoneczko momentami świeciło, nieco chmur na niebie dawało wytchnienie od gorąca. Sprzęt rolniczy hulał po okolicznych polach i po drodze. Przyleciał bocian, usiadł na chwilę na słupie latarnianym, powiedzieliśmy sobie „cześć” w swoich językach i ptaszek udał się do swoich zajęć.
Po zakończeniu prac na kartoflisku postanowiłam oczyścić rabatę po drugiej stronie ścieżki, która na razie była umowna. Chwasty wywalałam właśnie na tę ścieżkę i po zakończeniu prac wyglądało to następująco.







Pod spodem są jeszcze te, które wyrosły na ścieżce i zostały przegniecione hałdką wyrwanych. Zostawiłam je sobie na inny dzień.
Następnie zrobiłam sobie przerwę jako że plan minimum został wykonany. Odsapnęłam, rozpaliłam pod kuchnią i odgrzałam sobie kolejną porcję pierogów.
Koty znów zaczęły się pojawiać z wyrazem wyczekiwania na mordkach. Dobrze, że mam zapas żarcia.
Trochę mnie wkurzało, że spoza tych badyli nie widać efektów mojej ciężkiej pracy, ale pocieszałam się, że kiedyś W. wreszcie dotrze z wykaszarką i zaprowadzi względny ład. Tym razem nie było na to szansy, bo w poniedziałek święto, więc hałasować nie wolno. Ja zresztą to popieram, bo uważam, że o ile w święta każdy może sobie robić, co chce: prać, myć okna, dłubać w ogrodzie, to nie znoszę jak ktoś produkuje decybele. Dla wielu to jedyne dni, kiedy mogą odpocząć i moich warszawskich sąsiadów z tyłu niniejszym informuję, że jak koszą trawę, to niekoniecznie muszą to robić w niedzielę.

Po obiedzie weszłam jeszcze na angielską, gdzie gigantyczne coś podejrzewane o bycie rudbekią nagą Golden Glow wyłożyło się na okoliczne byliny. Jak wróci W. , musi tu jakieś podpory wstawić, nawet postanowiłam znaleźć stosowne kołki drewniane spośród odpadów leżących w oborze. Docelowo ten gigant stąd wyjedzie, bo zbyt dominuje pośrodku rabaty.



W ogóle różnych żółtych i wielkich mamy dużo





Jak wspomniałam, wlazłam w angielską i widząc co większe chwaściory też je postanowiłam usunąć, bo mimo, że tu rośliny już dojrzalsze i bardziej rozrośnięte, to badyle psuły efekt.
Tu poza żółtymi kwitną floksy



tojeść orszelinowa



ostatnie liliowce



No i oczywiście dzielżany wesoły W sumie naliczyłam 11 odmian w całym ogrodzie.

A to róża, o której identyfikacje prosiłam. Postanowiłam, że jednak będzie to Yellow Dagmar Hastrup. Żółtych odmian mam w spisie niewiele, poza Solero i Fruhlingsgold chyba to jedyna NN była.
Solero kwitnie tak



Fruhlingsgold kwitła w maju.Więc drogą eliminacji tak wypadło.



Tu jeszcze jakieś powtarzające z różanki nr 1 (sa trzy, których nie odróżniam: Ambroise Pare, Reine de Violettes i jeszcze trzecia podobna)





Oraz rudbekie, które sieją się już, gdzie popadnie







Inne wsiowe kwiatki

zawilec



malwy









krwawnik



Było około 15.00, zatem zdecydowałam zakończyć prace ogrodnicze na dziś, wyszorowałam się pod prysznicem czując już znajome, nieprzyjemne mrowienie w nogach po oparzeniach pokrzyw. Nie wiem, jak ktoś może uważać, że to zielsko lecznicze jest. Ja okropnie cierpię za każdym razem, kiedy wlezę w to paskudztwo, w nocy spać nie mogę przez to mrowienie i pieczenie. Może jakieś uczulenie mam…
Zakupiony w Biedronce żel pod prysznic Johnsona, która to firma kojarzyła mi się zawsze z produktami dla dzieci, miał jakiś nieprzyjemny słonawy smak (nie to, że go piłam. Po prostu piana dostała mi się do buzi). Już takie paskudztwa dodają do tych kosmetyków, że przyjdzie samemu sobie robić mydła.
Przypomniałam sobie, że balsam do ciała mi się skończył onegdaj i chyba jestem skazana na małe pudełeczko Nivea, ale przytomnie pogrzebałam w walizce i znalazłam zakupione z miesiąc temu kolejne opakowanie balsamu, przy pomocy którego usiłowałam złagodzić pokrzywowe dolegliwości.
Otworzyłam winko, pozmywałam gary i uznałam, że warto resztę dnia poświecić na relaks z pisemkami ogrodniczymi.
Wieczór powoli zapadał, świerszcze cykały głośno, żurawie gadały gdzieś pod lasem, bociany wracały z żerowisk. Wkrótce już je będziemy żegnali.
A my się na razie żegnamy aż do c.d., który nieuchronnie n.











  PRZEJDŹ NA FORUM