Wiejski eksperyment Pat - konfrontacji marzeń z realiami cd. :)
W ten weekend miałam potworne rozterki, bo chciałam być i z Wami u Małgosi i zapewnić dzieciom atrakcje, w związku z czym wyszedł kompromis, nawet nie zgniły, bo przecudne miejsca, które odwiedziliśmy, nieco zrekompensowały żal za zbyt krótkim pobytem u Małgosi.

Po 10-godzinnej jeździe, którą dzieci zniosły zdumiewająco nieźle, wylądowaliśmy we młynie w Damnie – całkowicie przypadkowo odkryłam to miejsce, szukając lokalizacji najbliżej Małgosi i okazało się piękne. Fajne przestronne mieszkanka wakacyjne w starym młynie na rzeką, otoczonym lasami, z miłymi, nienarzucającymi się gospodarzami – idealne miejsce na spokojny urlop i dobry punkt wypadowy do zwiedzania całego Pomorza.

Droga dojazdowa przez las pamiętająca czasy Bismarcka:



Cudne stare zabudowania:



klimatyczne łąki (licznie zasiedlone nietoperzami, o czym przekonałam się po zmroku)



i rzeka jak z folderu agro wesoły







Sobotę, jak już wszyscy wiedzą spędziliśmy u Małgosi, więc nie będę się powtarzać i wielkim susem przeskoczywszy nad sobotnim spotkaniem wyląduję w niedzieli, kiedy to pojechaliśmy do Kluk obejrzeć słowiński/kaszubski skansen (nie do końca załapałam, gdzie przebiega granica etnograficzna między Słowińcami a Kaszubami…) Oboje z R. uwielbiamy stare miejsca, wolimy przeszłość niż czasy obecne, nasze dzieci nieco mniej, ale są na tyle małe, że bez problemu jeszcze dają się zainteresować zainteresowaniami rodziców wesoły


Już sama droga dojazdowa była przepiękna: na początku jeszcze w piątek trochę marudziłam, że tu tak płasko i bezludnie, zupełnie inaczej niż u nas, ale wystarczyła wyprawa w głąb Pomorza, żebym się w nim zakochała: fantastyczne bezdroża, dzikie gęste lasy, wioski rzadko porozrzucane między lasami (a częściej w dzikich ostępach) i ten specyficzny zapach powietrza, informujący, że gdzieś za wzgórzami jest morze.





A Kluki to po prostu bajka – zdaję sobie sprawę, że to trochę ustawka dla turystów i folklor kontrolowany, ale mimo to zachwyca, bo wystarczy przymknąć oko na turystów i można przenieść się w wyobraźni do czasów sprzed 100-150 lat i poczuć, jak wyglądało wówczas życie kaszubskich rybaków. Wcześniej czytałam opowiadania Pawła Huelle o Kaszubach i tutaj odnalazłam te klimaty: prosto umeblowane chaty, ziemia trudna w uprawie i całkowita zależność od morza i jego darów, życie w zamkniętych i odizolowanych społecznościach – to działa na wyobraźnię. No i przede wszystkim – mój osobisty zakręt – niebieski jako dominujący kolor i na zewnątrz i wewnątrz chat :O)











Spędziliśmy tam, nie nudząc się, dobre trzy godziny toteż plan dnia nieco nam się rozjechał i zamiast do latarni w Czołpinie pojechaliśmy do Ustki, żeby szybciej znaleźć się nad morzem.

W polskich nadmorskich kurortach nie byłam dobre 15 lat, toteż lekko powaliła mnie na kolana jarmarczność i wszechobecna ludyczność – Ustka niestety wygląda jak wschodnioeuropejski Disneyland, z imitacjami oryginalnych szachulcowych domów i statków niby pirackich:







chociaż przy odrobinie uważności da się wypatrzyć ślady starego miasta:














R. i dzieci przy nabrzeżu wypatrzyli statek wycieczkowy, choć ja histerycznie próbowałam odwrócić ich uwagę od niego, bo jak wiadomo panicznie boję się wody i nienawidzę wodnych środków transportu. Jednak wlepione we mnie proszące spojrzenia trzech par niebieskich oczu oraz świadomość, że R. miał urodziny, a ja z prezentem nie zdążyłam, przeważyły szalę i pożegnawszy się w myślach z najbliższymi na statek weszłam… nie statek, a malutką łupinkę zalewaną falami, koszmar wodofoba… na szczęście rejs był tylko po porcie, więc jakoś dałam radę przetrzymać te 20 minut, kurczowo ściskając reling i odliczając minuty do powrotu, tymczasem ci dziwni ludzie, noszący to samo nazwisko, co ja, byli zachwyceni:



Odbębniwszy obowiązek rodzinny i zszedłszy na ląd na drżących nogach, czym prędzej zagoniłam towarzystwo na plaże, bo w końcu po to tu przyjechali, a nie jakieś dramatycznie ryzykowne sporty uprawiać.

Na plaży mimo dość późnej pory czekały niestety widoki znane z telewizji, czyli morze parawanów i zdumiewająco wielu ludzi w morzu właściwym, jak na czerwoną flagę powiewającą na maszcie...



Dziewczęta dokonały zatem tylko rytualnego obmycia nóg, ale ponieważ wszystkie morza, jakie do tej pory widziały właśnie w ten sposób traktowały, to były ustatysfakcjonowane:



Jedynie czas zanurzenia stóp ich nie usatysfakcjonował, stąd zmiana planów i ponowny wypad nad morze przed wyjazdem do domu – tym razem zadziałałam systemowo i wpisując w googla „plaża bez turystów” trafiłam na Wici – małą wioskę pod Darłowem, gdzie oprócz nielicznych rodzin z dziećmi nie było nikogo…pusta, piękna plaża – jeśli ponownie wybierzemy się nad morze to właśnie tam. Nawet muszelki były, których trudno było szukać w Ustce…i jeden bursztyn!



Po ponownym moczeniu nóg i naniesieniu stosownej ilości piasku do auta musieliśmy już niestety wracać do domu, wszyscy zgodnie ubolewając, że tak krótko i przyrzekając sobie wyprawę nad morze powtórzyć
aniołek


  PRZEJDŹ NA FORUM