Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Kochani, wszystkim bardzo dziękuję za odwiedziny i za to, że Wam się chce to czytać!
Staram się, żebyście choć trochę poczuli się jak na wsi podlasko-lubelskiej, a każdy niech weźmie sobie z tego, co chce wesoły Klimatycznego nie pobieram!

Majeczko, Justynko no własnie te dwie kandydatury analizowałam przy próbach identyfikacji tego powojnika, ale na wszystkich fotkach mają one lekko skręcone płatki. Natomiast ten u mnie ma wyraźnie wywinięte do góry. Kolejna opcja to powojnik Heather Herschell.
Basiu wcale nie jestem pewna, czy to Jenny Duval. Starałam się przyporządkować róże do listy zapisanych odmian i ta mi jakoś najbardziej pasowała. Ale gdzie ja mam Fantin Latour na przykład to za Chiny nie wiem...
Jureczku witam Cię bardzo serdecznie i zapraszam na c.d.! Zdjęcie z lepem na czole z pewnością byłoby atrakcją tej relacji, ale musiałabym sobie w tym celu selfie zrobić bardzo szczęśliwy

Cz.II raportu zacznie się w bliźniaczo podobny sposób jak cz. I, czyli brakiem W. w sypialni o poranku. Albowiem nauczony doświadczeniem z dnia ubiegłego uznał on, że pracować da się jedynie wczesnym rankiem bądź wieczorem. Zatem zastałam go oczywiście w warzywniku, który ja tym sposobem mam z głowy jeśli chodzi o odchwaszczanie. Około 8.00 zakończył działalność i oznajmił, że temperatura robi się nie do wytrzymania.
Ja natomiast dopiero jadłam śniadanko, potem kawa i do roboty. Mnie tam upał nie straszny…
Tylko co tu robić… odchwaszczać? No, może później. Tym razem zainspirowała mnie znana z poprzedniego raportu „kamieni kupa” leżąca przed domem. Była to mieszanka polnych kamieni z kawałkami gruzu. Fakt nr dwa, który przyczynił się do tego, że W. uznał mnie za kompletną wariatkę, nie po raz pierwszy i ostatni zresztą, była ochlapana błotem ściana domu. Otóż odkręcenie kranu ogrodowego, który wysterczał z tejże ściany powodowało walenie strumienia wody pod solidnym ciśnieniem w piach wywalony przez majstrów i rozplantowany wzdłuż ściany.
Rozwiązanie docelowe, jak zapobiegać temu zjawisku i może jak zapobiegać wsiąkaniu wody w pobliżu fundamentów pewnie opracujemy, ale teraz wyobraźnia podpowiedziała mi, że można by wykorzystać kamienie i ułożyć coś w rodzaju bruku wzdłuż ściany. Woda będzie leciała na kamienie a nie na piach i będzie bardziej estetycznie. Dodatkowo uzyskamy efekt „czystej stopy” ponieważ obecnie postawienie jej przy kranie równało się :
a) Ubłoceniu jej po kostkę
b) Niebezpieczeństwo wywalenia się z powodu niestabilności podłoża (ślisko)
No więc zaczęłam w żywym słońcu przerzucać stertę w poszukiwaniu odpowiednich kamienia. Rzecz jasna o ich układaniu nie miałam pojęcia, zatem po prostu wciskałam jeden obok drugiego starając się zbliżać je do siebie maksymalnie, co w przypadku polnych kamieni jest dość trudne z uwagi na ich obły w większości kształt. Tłuc kamieni w celu uzyskania pożądanej formy na razie nie zamierzałam…
W. zwabiony hałasem, jaki zwykle powoduje nieduża kamienna lawina wychynął zza drzwi i z niedowierzaniem patrzył na spoconą, dyszącą osobę żeńską sortującą kamienny stos i dłubiącą w ziemi. Komentarz, jaki padł z ust W. możecie sobie sami wstawić.
Ja nie zrażona wyprostowałam grzbiet i z godnością weszłam do kuchni, napiłam się wody i posiedziałam chwilkę w kuchni. W radiu nadawano program o inicjatywach lokalnych, w tym wspominanej na stronie tytułowej tej części wątku Krainie Rumianku.
Po kwadransie wróciłam do pracy, przy czym uznałam, że kamienie warto byłoby czymś obramować i najlepsze byłyby cegły. No ale gdzie tu cegły w Polsce Drewnianej. Co prawda jakieś pojedyncze sztuki powinny się gdzieś walać, ale czy starczy tego towaru?
Zebrałam kilka całych i trochę fragmentów z terenu najbliżej położonego. Potem stanęłam nad W. i powiedziałam, żeby poszedł i poszukał cegieł . W. najpierw stawił opór, potem jednak ruszył na poszukiwania głośno pomstując na swój los i przyniósł… dwie cegły.
Brakowało jeszcze dwa razy tyle więc tknięta przeczuciem poszłam na front, gdzie w okolicach przyszłej werandy istotnie leżało kilka całych cegieł.
Przyniosłam wszystkie i rozpoczęłam układanie obrzeża. Potem po raz enty przerzucając stertę i grzebiąc dziabką pod krzewami wydłubałam kolejne kamienie, które już luzem wrzuciłam na te ułożone w ziemi. Jeden szerszy i płaski zamontowałam w taki sposób, żeby można było postawić stopę przy korzystaniu z kranu.
No i wyszło tak



Przyszły koty tambylcze, więc od razu dostały jeść na talerzu ustawionym na nowej nawierzchni.

Czułam, że plecy z lekka mnie pieką, więc uznałam, że dalsza ekspozycja na słońce może się źle skończyć. Weszłam do domu, spłukałam się pod prysznicem i zaległam z lekturą. W. pochrapywał na kanapie. Na wsi dopada go taki rytm zapadania w sen na ok. godzinkę co jakiś czas.
Mnie się w końcu zaczęło nudzić i wyszłam jeszcze pogrzebać w przyległościach angielskiej, bo obszar niewielki a odchwaścić go trzeba. Przeryłam zatem ten kawałek układając chwasty na ścieżce.
Kolorki z ogródka



















Ponownie That's Jazz, już na oczyszczonej z chwastów rabacie



I z warzywnika





Potem, ledwo dysząc definitywnie zeszłam z powierzchni ogrodu i niecierpliwie słuchałam jakichś wieści o nadchodzącej burzy i spodziewanym ochłodzeniu. Burze owszem, zapowiadano. Najpierw na południe, potem na godzinę 15.00, potem na 18.00 U nas jednak nic się nie zmieniało. Słońce paliło żywym ogniem. Przyleciał bocian i z otwartym z gorąca dziobem odpoczywał na naszym słupie.





Około 17.00 W. zadecydował, że rozpalamy grilla i robimy obiad. Przygotował rybę i ziemniaki w folii, narwał sałaty w warzywniku. Ja wstawiłam białe wino do lodówki. Jak widać, podział zadań przy sporządzaniu posiłku mamy niestereotypowy wesoły
Węgiel rozpalał się bardzo ładnie. Dokończyłam w międzyczasie trzepanie dywanu, umyłam podłogi i rozłożyłam wyżej wymieniony. Od zachodu zaobserwowałam nadchodzące chmury, które jednak na deszczowo-burzowe nie wyglądały. Po kolejnych 20 minutach zaczęłam jednak zmieniać zdanie.
Wiatr się wzmógł, słońce znienacka ktoś wyłączył. Nasz grill świetnie rozżarzony jak na złość musieliśmy szybko gasić, bo obawialiśmy się, że przy takim wietrze poza grillem rozżarzy się nasz dom lub budynki gospodarcze.
Wiktuały wnieśliśmy do domu, pozamykaliśmy okna no i burza nadeszła.






Mimo wichru i ciemności starałam się znaleźć Kredkę, która przepadłą w ogrodzie. W. co prawda stwierdził, że jak tylko walnie pierwszy piorun, Kredka pojawi się nomen-omen błyskawicznie, ale ja miałam nadzieję, że ją dowołam.
Siedzieliśmy czekając na rozwój sytuacji. Zaczął padać deszcz i i w tym momencie pies gwałtownie zaskrobał do drzwi.
Lunęło solidnie, prąd odcięło, a my siedzieliśmy w kuchni nad surową rybą na tackach i ponurymi minami głodnych wieśniaków na przednówku.
Burza nie trwała długo, deszcz po pierwszej fazie ulewy, kiedy woda przelewała się górą rynien, przeszedł w leniwą mżawkę i w końcu zanikł zupełnie.
Wyszłam zatem popatrzeć na mokry świat, pies z lekka obawą też wyszedł ze swojej kryjówki w łazience. W. poszedł do Albiczukowskiego oczyścić z większych chwastów tamtejszą rabatę bylinową.
Niebo wyglądało niesamowicie. Na zachodzie







I na południu







Oraz na wschodzie. Krowy olały burzę, choć mleko im się pewnie zsiadło wesoły



Błyskawice pokazywały się od czasu do czasu gdzieś daleko nad Białorusią. Po błysku następował głuchy, ale odległy grzmot.
W. ponownie rozpalił grilla, bo głód nam dokuczał porządnie. Bożenka krzyknęła z ogródka, czy wszystko w porządku po burzy. Prąd wrócił samoistnie, więc odkrzyknęliśmy, że wszystko gra. Dowiedzieliśmy się, że gdzieś chyba coś się stało, bo sygnały alarmowe straży pożarnej czy karetek było słychać dość blisko.
W rezultacie obiad zjedliśmy w okolicach 21.00, potem już tylko prysznic i sen w oczekiwaniu na c.d., który miał n.








  PRZEJDŹ NA FORUM