Rozmowy przy kawie (26)
Nooo, spełniłam niedzielny, dobry uczynek. Dałam się namówić małżowi na wyjazd do lasu na jagody. Pojechałam, bo cóż miałam zrobić pan zielony . Od dziecka nie znoszę zbierać jagód. Zawsze była to dla mnie letnia mordęga kiedy całą rodziną wybierali(śmy) się na jagody. Nikt mnie wtedy nie pytał czy chcę. Byłam zabierana i już, a w moim domu nikt dzieci o zdanie nie pytał i my nie byliśmy nauczeni swego zdania zgłaszać. Padało hasło - idziemy na jagody - i wszyscy szli. Brrrrr taki dziwny taki dziwny
Pojechaliśmy, jagody owszem były, choć nie jakieś duże ilości, ale w lesie również było niesamowicie duszno, gorąco, parno i nie do wytrzymania. I sporo much - takich zwykłych, nie gryzących, ale wystarczająco upierdliwych.
Tak, że nazbieraliśmy jedynie po słoiku (takim 350g) i wróciliśmy do domu.
A teraz będę siedziała w chałupce i niedzielnie "nicnierobiła", bo tutaj jest miło i chłodno, a na dworze skwar i duchota. Zresztą i tak nic nie mam do roboty w ogrodzie (co można byłoby robić w niedzielę), a za parno i nieprzyjemnie jest aby tam siedzieć, dla siedzenia.


  PRZEJDŹ NA FORUM