Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Niedzielę,ostatni dzień pobytu czyli stanowiący cz.IV postanowiłam spędzić… leniwie. O, niektórzy już zarządzenie wdrażają w życie bardzo szczęśliwy



Postanowiłam twardo trwać w nieróbstwie cały dzień, odpoczywać po trudach i znojach. Niedziela to „nie dziełaj” czyli nie rób.
Po śniadaniu W. pomaszerował do warzywnika, ponieważ miał w planach poszerzenie areału w celu posiania angielskich nasion. O tych:



Zatem przystąpił do przekopywania widłami amerykańskimi kolejnego skrawka a ja, zgodnie z postanowieniem wywlokłam leżak i zasiadłam obok, pod orzechem. Umilałam W. pracę swobodną pogawędką. Nie wiem, czy konieczność udzielania odpowiedzi na moje pytania nie była dla niego raczej upierdliwością niż umilaniem, ale nie drążyłam sprawy.

Meszki trochę wnerwiały, więc przeszłam się po wykoszonej części ogrodu. Niszczylistka latała jak szarańcza. Od czasu do czasu przeleciał z buczeniem chrabąszcz majowy.





krajobraz z betoniarką w tle





Krzewy coraz większe



Perukowiec







Podczas lustracji rabat przyoborowych okazało się, że leży tam kilka doniczek z bylinami, o których W. zapomniał i wobec tego muszę niestety iść po szpadel i posadzić te kilka sztuk. Szlag trafił nieróbstwo. No, ale potem to już relaks.
W takiej ziemi jak jest pod oborą to sama przyjemność sadzić: miękka, czarna, pachnąca bogactwem składników. Podlewanie i załatwione.







Pęcherznica



Kolkwicja chińska



Kalina złotolistna NN



Ostróżka



Różanka





Potęga wesoły





Iryski













Nie doczekałam się niestety rozkwitu tego



Rozejrzałam się i przypomniałam sobie, że mam jeszcze do wypielenia żurawkowo-goździkową! No, w końcu nie jest ona jakaś wielka, to się zrobi. Trochę mi zeszło na szukaniu motyczki, którą W. gdzieś skutecznie zawieruszył, ale w końcu znalazłam "narzędź" i obdziabałam żurawki, które bardzo niejednolicie przyrastają.



Oto te, które po pierwsze: przetrwały zimę najlepiej, po drugie najintensywniej budują masę.

Domniemany Spotlight.
EDIT:
zidentyfikowana jako Solar Eclipse wesoły



Dark Secret



Tu muszę sprawdzić znacznik



To jakiś sport od Marmelade



Mocha albo Brownies



I Blackberry Jam



Goździki pięknie się rozrastają, niestety do kwitnienia jeszcze im nieco brakuje, może załapiemy się za kolejnym przyjazdem.
Skierowałam się znów na mój leżaczek, W. wyrównywał ziemie i formował rabatę. Całość warzywnika wyglądała tak





Coś w rodzaju uprawy współrzędnej: cebula odstrasza połyśnicę marchwiankę





Bez czarny odmiana Black Tower



Widoczek z cyklu: znacie? To popatrzcie wesoły





Na angielskiej zaczynają niebezpiecznie dominować mozgi



W. poszedł po nasiona, ja poszłam łyknąć wody. W. rozejrzał się po terenie i nagle oznajmił: Zuziu, ale to sianko jeszcze musimy (zwracam uwagę na liczbę mnogą) zgrabić przed wyjazdem… O żesz…! No to teraz mi mówi? Myślałam, ze trawka sobie spokojnie poleży, z łąki i z podwórka zbierze Michał sprzętem rolniczym a ta reszta to niby czemu przeszkadza??? W. stanowczo stwierdził, ze kosić się nie da, bo te farfocle będą właziły w żyłkę i oplątywały się na tym , no… wysięgniku!
Zazgrzytałam zębami i wyciągnęłam grabie. Na szczęście poszło całkiem sprawnie, sianko tradycyjnie poszło pod krzewy, które już coraz okazalsze są. Tym razem podczas koszenia stałam koło mojego Johna Daviesa i pilnowałam, żeby barbarzyńskie działania W. nie pozbawiły go kolejnych pędów. Ku mojemu zadowoleniu dostrzegłam trzy czy cztery nowe wyrastające u podstawy krzewu.

Grupa krzewów przy spichrzu: krzewuszki, pęcherznice kalinolistne i kwitnące teraz kaliny



Siano zgrabione w sadzie



I na drodze do stodoły



Chatka




Troszkę się zziajałam na tym upale, usiadłam na chwile na ganku i z rezygnacją uznałam, że moje plany nicnierobienia poszły się paść, więc posprzątam nieco plac budowy. Wzięłam wielki wór do którego powrzucałam mniejsze, wyładowane śmieciami na bieżąco zbieranymi przez ekipę, dorzuciłam tacki pogrilowe, jakieś odpady domowe i ustawiłam to wszystko koło studni. Zwinęłam wąż do podlewania , który plątał się wszędzie i rozpaliłam grilla, ponieważ zbliżała się pora posiłku, po którym czekały nas przygotowania do wyjazdu. Mieliśmy jakiegoś dzikiego łososia z Alaski do spożycia, w towarzystwie zestawu naszego zielska. Rukola rośnie nam świetnie. Sałata też całkiem dobrze. Najgorzej chyba pietruszka. No i te nieszczęsne rzodkiewki, które robal pokochał miłością pierwszą.



Stół powędrował w miejsce względnie osłonięte przed słońcem. No to chwila relaksu przy posiłku.
W. stwierdził, ze pojedzie jeszcze do lokalnego sklepu ogrodniczego, bo ma zamówienie na zrobienie balkonu w bloku i potrzebuje cos płaczącego do donicy. Poprosił, żebym mu też jakąś różę wybrała, bo odwiodłam go od zakupu Fruhlingsgold, ku czemu się skłaniał po zobaczeniu, co nasza wyprawia. To jednak jest za duża roślina do posadzenia na balkonie, co w końcu przyznał. Na razie wybrałam mu zatem Lagune, Elmshorn i Pat Austin. Jedną se wybierze, a reszta dla mnie bardzo szczęśliwy
W. pojechał zatem do Wisznic, mimo niedzieli szkółka jest otwarta.

Jeszcze rzut oka na powojniki:

JP II





President



Zabrałam się za upychanie rzeczy do zabrania, poza standardowym zestawem ciuchów do prania doszły trzy poduszki i koc wyciągnięte z mrówczanego. Pozmywałam, przetarłam podłogi i stwierdziłam, że W. cos długo nie wraca. Zrobiła się 19.00 a ja bardzo chciałam wyjechać najpóźniej o 20.00 Wreszcie W. nadciągnął. Paka wyładowana roślinami, bo „kosodrzewiny takie tanie” , miejsca na śmieci już nie było. Tym bardziej na utensylia pościelowe. Trudno, najwyżej Kredce się podścieli i pojedzie na piernatach. Śmieci zostaną. Miejmy nadzieje, że myszami nie wali za bardzo…
W. poszedł jeszcze do Bożenki uregulować dług , potem przystąpił do upychania dobytku wszelakiego i już o 20.20 ruszyliśmy spod domku.

Do następnego razu!










  PRZEJDŹ NA FORUM