Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.

Rytuały poranne w cz.III czyli kawa i szwendanie się po ogrodzie zajęły trochę czasu. W. smażył jajecznicę na śniadanie, a następnie zamierzał ponownie zrobić objazd po sklepach. Pogoda zapowiadała się upalna.
Teraz będzie dużo tekstu, a zdjęcia głównie na koniec, bo w ciągu dnia aparat raczej leżał odłogiem.

Po śniadaniu W. poszedł jeszcze pod stodołę, gdzie w cieniu i wilgoci tworzy coś w rodzaju matecznika roślin takich jak czosnek niedźwiedzi, hosty, rodgersje i teraz jeszcze bodziszki. Dosadził bowiem kilka sztuk przywiezionych ostatnim kursem. Pomimo braku nadzoru nad tą częścią (ja odmówiłam odchwaszczania, bo mam co robić w innych miejscach ) rośliny radzą sobie dobrze i w kolejnych latach, mam nadzieję, już osiągną takie rozmiary, że staną się nawet ozdobne! wesoły
W. miał jakieś parcie na sadzenie roślin i poganiał mnie subtelnie, żebym odchwaściła kolejne kawałki rabat. Generalnie miejsca było i tak dość na angielskiej, ale rzeczywiście na byłym kartoflisku też przydałoby się zagęścić.

Po śniadaniu zabrałam się za dalsze odchwaszczanie, a W. kręcił się tu i ówdzie. W międzyczasie przyjechał majster ze swoją dwuosobową ekipą i zabrali się do kontynuowania prac. Rytuał gawędziarski powtórzył się podobnie jak w dniu poprzednim, przy czym majster zauważył, że tak zasuwam że chyba wszystko zrobię w jeden dzień i co potem. Zaśmiałam się w odpowiedzi szyderczo, bo w tym miejscu nie istnieje pojęcie, że zrobione jest WSZYSTKO.
Majster tym razem jakoś o tematy uczuciowe zahaczył i po wymianie filozoficznych uwag na temat recept na udany związek jakoś tak smutnie skonstatował, że on ma już 62, lata ale tak go czasem boli jak mu żona zarzuca różne dziwne rzeczy i obraża się o byle co. Ale zaraz się rozchmurzył i zapytał, czy taka jedna piwonia stojąca w skrzynce z roślinnością do posadzenia to może nam zginąć pan zielony
Mówię, że może, trudno. Czasem coś człowiekowi zginie. No to piwonia wsiadła do samochodu majstra.

Dokończyłam kartoflisko konstatując, że posadzone dwa miesiące temu (chyba?) lilie drzewiaste albo wcale nie wyrosły, albo wyglądają tak mizernie, że oczekiwanych gigantycznych rozmiarów docelowych raczej nie należy oczekiwać. Ładnie za to rosną przesadzone orliki i liliowce tambylcze, uratowane od zagłady budowlanej.
W. pogoniony przez majstra, któremu zaczynało brakować materiału pojechał po zakupy, a ja pomacawszy regały uznałam, że wyschły, a zatem można je wstawić i zacząć porządkować sień. Generalnie jest to składnica makulatury, węgla na grilla, narzędzi oraz pustych kartonów i butelek, które od czasu do czasu wywozimy do miasta i wystawiamy razem z innymi surowcami wtórnymi do wywiezienia. Ilość opróżnionych naczyń regularnie budzi zdumienie panów z MPO. W. oczywiście nie wyjaśnia, że to np. zbiór z pół roku.
Regały wpasowały się jak ulał, stopniowo rozmieszczałam na nich rzeczy potrzebne, a odkładałam do wywalenia to, co do śmieci. Dwukrotnie umyłam podłogę i od razu zrobiło się przyjemniej.

Odsapnęłam posilając się produktem regionalnym, który w międzyczasie dowiózł W. Zajrzał on do sieni i wyraził zachwyt nad panującym porządkiem oraz nad ergonomicznością regałów przyznając, że w pierwszej chwili jakoś sceptycznie odniósł się do mojego pomysłu ustawieniu tam takich półek.
W. przebrał się do koszenia, ja z grubsza rozmieściłam zakupy w miejscach stosownych na regale i w lodówce, a następnie zabrałam się za sprzątanie mrówczanego, albowiem upał na dworze stał się nie do zniesienia i prace polowe raczej były wykluczone.
W mrówczanym, gdzie ręki ludzkiej uzbrojonej w miotłę, o mopie nie wspominając, nie widziano od co najmniej dwóch lat, panował bałagan straszliwy. W pierwszej kolejności zabrałam się za ustawienie stołu i krzeseł, które wśród mebli różnych czekały na ustalenie miejsca docelowego. Następnie uporządkowałam kartony z ozdobami choinkowymi, walizkę-skrzynkę wielonarzędziową W. a potem przedarłam się wgłąb, gdzie przystąpiłam do rozbrajania różnorodnego chłamu w postaci dwóch dywanów zmieszanych z jakimiś tekstyliami, kilkoma książkami marnej jakości literackiej zabranymi jeszcze z miasta. Wygrzebałam torbę plastikową z osprzętem elektrycznym pozostałym po pracach instalacyjnych (kiedy to było!), trzy nowe acz przykurzone poduszki i koc, które odłożyłam na stertę do zabrania. Mniejszy dywan ruszyłam i wypady z niego resztki gniazda, co mówię, osiedla mieszkaniowego myszy, zatem całość wywaliłam na zewnątrz konstatując, że upiorny upał nadal panuje.
Wszystko wytarłam na mokro z kurzu i pajęczyn otworzywszy okno, bo oddychać nie było czym. Chrzanić muchy! Na zakończenie umyłam podłogę trzykrotnie.
Z racji soboty majster chciał się zebrać w miarę wcześniej, W. zatem przystąpił do rozliczeń i po chwili dyskusji czy najpierw liczymy całość, a potem odliczamy zaliczki czy jakoś inaczej, panowie ustalili należność do zapłaty. Dwa tysiaki trzeba było oddać Bożence, która w międzyczasie pod naszą nieobecność zasiliła pana majstra gotówką.
Panowie zabrali się do dokończenia piwnicy, ja coś tam dłubałam na zewnątrz (w cieniu). Pojawił się Michał Bożenkowy, który obiecał nam, że wykosi nam łąkę i teren od obory do stodoły, bo tam już kosa W. nie sięga. W. aktualnie coś tam dokaszał przy drodze, bardziej dyskutując z sąsiadem z naprzeciwka, który też kosił. Jak mi potem W. zeznał, porównywali sobie wysięgniki, cokolwiek to znaczy…
Po nerwowej bieganinie i poszukiwaniu klucza od bramy tylnej, łapaniu psa i zamknięciu jej chwilowo w łazience, bo tam najchłodniej, Michał wjechał na podwórko traktorem z zaprzęgniętym odpowiednim ustrojstwem. Uporał się z tym szybko, potem przyjechał jeszcze raz żeby siano przetrząsnąć i już.



Potem coś tam jeszcze gadali z W. na temat pomysłu na dalsze życie na wsi, co do którego młody człowiek miał wielkie wątpliwości i zastanawiał się nad rozpoczęciem pracy jako kierowca. W. poddał mu pewien pomysł do rozważenia i obiecał, że łąkę pod rumianek mu damy.
Następnie W. zajął się przygotowywaniem posiłku dla klasy robotniczej, ja rozpaliłam grilla i zajęłam się zgrubnym posprzątaniem w kuchni i zapiaszczonej niemiłosiernie sieni, zmywaniem i unikaniem blasku słonecznego.
Majster oznajmił, że robota skończona w zakresie prac najcięższych, teraz tylko kosmetyka. W. mu wspomniał, że chciałby, aby jeszcze wymurować piwnicę, co dla majstra nie stanowiło problemu, poprosił tylko o tydzień przerwy, bo ma coś u kogoś zrobić.

Piwnica - stan surowy otwarty





Stolik ogrodowy przeniesiono pod klon w cień, zjedzono kiełbaski z rusztu z sałatą, majster zapytał, czy mi się podoba wynik pracy, a usłyszawszy odpowiedź twierdzącą, cmoknął mnie wytwornie w mankiet i odjechał wraz z załogą.
Zebrałam naczynia, ogarnęłam nieco podwórko i za chwil parę wyruszyliśmy z W. na front czyli ja do grabienia skoszonej wczoraj trawy wzdłuż drogi i między płotem a Albiczukowskim, a W. do odchwaszczania warzywnika. Najgorszy gorąc już zelżał, trawa pachniała, cisza i spokój.

Warzywnik częściowo odchwaszczony



Siano poszło jako ściółka wokół krzewów, zasadniczo szpaler zewnętrzny (berberysy o purpurowych liściach na przemian z pięciornikami) przetrwał z jedną stratą, którą W. już uzupełnił sadząc nowy krzaczek.



Po zebraniu trawy miałam nadzieję, że koniec na dziś, ale W. stwierdził, że trzeba dziś posadzić resztę roślin, wówczas podleje się dziś i jutro przed wyjazdem, co zwiększy ich szanse przeżycia w tym skwarze. Jęknęłam rozdzierająco, napiłam się wody i zaczęłam przynosić i rozstawiać rośliny. W. coś tam skorygował, chwycił łopatę i wykopywał dołki, a ja sadziłam, głównie na byłym kartoflisku.
Wreszcie skończyliśmy, ja jeszcze przyniosłam kilka kamieni i ułożyłam fragment ścieżki wytyczając jej nowy bieg. Widać to na jednym ze zdjęć w cz. II, bo zaplątało mi się i wyszło trochę niechronologicznie.







Noszenie tych kamieni było trochę upierdliwe, po szło się (w klapkach) po nierównym gruncie i w dodatku trzeba było przełazić pod sznurkiem rozciągniętym wokół domu, którym to W. oznaczył teren dopuszczalnej ingerencji budowlańców wokół domu.
Podlałam wszystko solidnie wężem.
Potem W. jeszcze dokończył koszenie, ja już miałam serdecznie dość i po prysznicu padłam jak długa.
Została jeszcze niedziela, która jako c.d.już czeka, aby n.

Ale jeszcze zdjęcia hurtem

Kolejny irysek zaczął się otwierać





A te już w rozkwicie



Różanka:













Fruhlingsgold powoli zaczynała osiągać apogeum rozkwitu





Róża podkładkowa po zdechłej piennej



Ubiegłoroczne sadzenie - New Dawn na angielskiej



Pauls Scarlet ponownie



  PRZEJDŹ NA FORUM