Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Januszu bardzo dziękuję! wesoły Podpisy robię niesystematycznie, czasem uznam, że albo czytelnik zechce poznać nazwę rośliny, albo mam obawy co do trwałości zapisu na własnym twardym dysku w mózgownicy i wolę zapisać wesoły
Pat no Ty to jesteś usprawiedliwiona bardzo szczęśliwy A jeśli na zachwyty nie zasłużyłam, to choć słowo krytyki zostaw, cobym wiedziała, że zaglądasz wesoły
Joasiu chwastów nie widać? Kochana!Mlecze u nas powoli wypierają perz!
Grażynko tajniaczko wesoły, wiem o tym, licznik wejść pokazuje, że skrytoczytacze są! I chwała im!
Bogusiu no pewnie, że dobrze, że ogródeczek jest! Ja się regularnie załamuję patrząc na te areały rozpaczliwie i z mozołem zagospodarowywane po kawałku. No ale sami chcieliśmy to mamy wesoły
Asiu dzięki za pomoc! Fakt, że trzeba być trochę fiśniętym (Bożenka, mam wrażenie, za takich nas uważa) żeby to ogarniać w takim trybie dorywczym. Ale za nic byśmy się tego nie wyrzekli.
Elu no właśnie też się zastanawiam, jak to będzie z tulipanami w kolejnych latach. Z moich obserwacji wynika, że one jednak ulegają stopniowemu zanikaniu. Mlecze niektóre mam jak najbardziej w środku liliowców czy marcinków! Rekord pobił jeden dokumentnie zarastając jedną z host. Trzeba było ją wykopać, oczyścić i posadzić na nowo.
Ptaszor super, ciekawe co to za jeden.
Aniu długo takiego kogoś nie miałam, ale od pewnego czasu jest to jeden z moich nielicznych sukcesów wesoły Życie czasem pisze zadziwiające scenariusze... i marzenia się spełniają wesoły Zatem taki domek na pewno będziesz mieć!

Kontynuuję relację, zatem cz. III zacznę od prezentacji stojaka na drewno.





W tle widać Kredkę, której w końcu zdjęłam ten kubrak. I tak przychodziła do domu ciągnąc część spodenkową po ziemi albo mając ją opuszczona na modłę niektórych przedstawicieli młodego pokolenia, co lubią mieć krok na wysokości kolan...

W. rankiem pojechał zamówić materiały budowlane i zanim zdążyłam dobrze oko otworzyć usłyszałam hałas na podwórku. Przez kuchenne okno zobaczyłam takie coś



Góra rosła w miarę wywalania z wywrotki i ostatecznie na środku podwórka wyrosło to





Wyszłam na podwórko i zobaczyłam, ze SN obserwuje pilnie wszystko zza podniesionej lekko firanki bardzo szczęśliwy Ukłoniłam się szarmancko zamiatając połą szlafroka i firanka błyskawicznie opadła bardzo szczęśliwy

Samochód pojechał, a W. zabrał się za szybkie śniadanie przed wyjazdem na poniedziałkowy targ do Wisznic.
Nie zdążył jeszcze dobrze usiąść, a już zza bramy rozległo się donośne trąbienie kolejnego środka transportu, który dostarczył to



No to mieliśmy już komplet dla majstra. Majster podobno z wyglądu bardzo przypomina jednego z członków rodziny, od której kupiliśmy siedlisko. Bożenka nam powiedziała, że jej młodsza córka aż się zadziwiła widząc go w sobotę, co on tu robi myśląc, że to S. przyjechał z Białej Podl. Bożenka zresztą, znając go dość dobrze nie raz zapraszała do odwiedzin i obejrzenia naszego gospodarowania, ale on podobno taki ma żal do reszty rodziny o tę sprzedaż, że nie chce nawet tą ulicą przejechać, a co dopiero z wizytą przyjść. Kilka lat minęło, a w nim ciągle ta zadra tkwi.

W. w końcu pojechał, a ja zabrałam się, no za co kochani czytelnicy? Za pielenie oczywiście bardzo szczęśliwy Tym razem chciałam zrobić przyjemność W. który nieśmiało nakłaniał mnie do odchwaszczenia fragmentu przyległego do Albiczukowskiego, położonego wzdłuż szpaleru krzewów rosnącego z jednej strony drogi wjazdowej od bramy. Nieśmiało, bo wiedział co to za mina.
Teren ten W. obsadził rok temu konwaliami, barwinkiem i szafirkami. Teraz raczej wyglądał jak plantacja mleczy z domieszką bylicy i perzu. Pielenie tego to istne galery, bo nie da się dziabać systematycznie, trzeba wykopywać mlecze starając się jednocześnie nie uszkodzić ledwo widocznych roślin ozdobnych.
Wzięłam jednak kubeł na chwasty i poszłam spróbować przynajmniej.

W wiśniach pszczoły buczały cudnie. Okoliczni farmerzy wyprowadzili swój sprzęt rolniczy i po drodze traktory śmigały w jedną i druga stronę. Bożenkowy Michał też wyjeżdżał co chwila swoim z baniakiem z tyłu, pewnie opryski robił.
Młodsza córka wyjechała z kosiarką na trawniki.

Klnąc troszkę pod nosem wydłubywałam chwaściory, przysiadając co jakiś czas na pokrywie od szamba. Kubeł napełnił się błyskawicznie, więc kolejne zwały zielska lądowały na kupie. Okopałam także powiększające się kępy różnokolorowych marcinków, które latem, mam nadzieję, ozdobią Albiczukowski.
Po jakich dwóch godzinach wreszcie skończyłam, przy czym miejsce to wcale nie zaczęło wyglądać jak rabata, tyle tylko, że w zrytej ziemi widoczne były bardziej niebieskie kwiaty szafirków i sterczące gdzie-niegdzie badylki konwalii.
Jeden kubeł zielska wyniosłam na kompost, załadowałam go ponownie, ale już mi się odechciało noszenia.Tymczasem powrócił W. z worami zakupów. Dostałam nawet prezent z okazji imienin, których nie obchodzę, bo to imieniny Moniki. Prezent stanowił gustowny dresik a la wojskowy, taki zgniłozielony ze ściągaczami na dole rękawów i nogawek. Sobie W. kupił bliźniaczo podobny pan zielony Pokaże go później, bo on chyba następnego dnia został obfocony wesoły

Poza tym przywiózł produkty regionalne





i całą masę żarcia. Gotować nie zamierzaliśmy z uwagi na temperaturę, więc wzorem lat ubiegłych obiad miał być z grilla.

Zjedliśmy drugie śniadanko, W. przebrał się w strój roboczy ale zanim poszedł sadzić pozostałe krzaki poprosiłam go o opróżnienie kubła z chwastami, który załadowałam rano. W. poszedł we wskazane miejsce i wrócił z miną rozpromienioną. Wygłosił również wiekopomne słowa, że jestem wspaniałą Zuzią i wykonałam genialną robotę oraz że uratowałam jego nasadzenia. Miłe, no nie? bardzo szczęśliwy

Potem zabrał się za krzaki. Jeden berberys o purpurowych liściach poszedł przed płot frontowy w miejsce jednego zdechłego. Zdychająca pod murem pęcherznica Diabolo została zabrana z naszego miastowego i też posadzona gdzieś, dokładnie nie wiem gdzie.
Poza tym W. kupił torbę flancy selera, kapusty i chyba pora. Ale do ich posadzenia trzeba było przygotować kolejne rabaty na warzywniku.

Ja się zabrałam za porządkowanie terenu wokół domu, aby ułatwić majstrowi kopanie. Leżały tam pocięte kawałki drewna, które najpierw zamierzałam odnieść do drewutni, ale uznałam, że lepiej będzie zrobić z nich prowizoryczne obrzeże rabaty, aby dać do zrozumienia, gdzie noga budowlańca nie powinna postać.
Przeryłam najpierw rabatę,usuwając chwasty lub je masakrując narzędziem. Potem pookładałam co grubsze kawałki wzdłuż jednego boku.





Poza obrys wystawała jedna rodgersja, którą solidnie opalikowałam licząc, że jednak się uratuje oraz sadziec, który ledwo dopiero znad ziemi wystawał. Tego trzeba było koniecznie przesadzić.

W. następnie zawezwał mnie do sadzenia ziemniaków. Kartoflisko powstało na przedłużeniu Albiczukowskiej rabaty bylinowej, gdzie zryta glebogryzarką ziemia znów porastała chwastem. Niestety bylica świetnie reaguje na pocięcie jej nożami glebogryzarki i roznosi się po całym terenie.
W. zrobił coś, co sam nazwał ogródkiem indiańskim. A to ze względu na to, że obok ziemniaków posiał fasolę, kukurydzę i dynię, co miało odzwierciedlać zdrową dietę Indian. Zdrowa to ona była w Ameryce, gdzie warzywa te rosły w glebie bogatej w selen. W Europie niestety była to dieta niedoborowa właśnie z uwagi na inny skład ziemi.
Te mądrości oczywiście wiem od W. bardzo szczęśliwy



W. potem przeszedł na teren warzywnika, gdzie widłami, rozbierając się stopniowo do samych gaci przekopał kolejny fragment



Ja się jeszcze raz przeszłam po rabatach już raz pielonych. No, jakim cudem znów wygrzebałam stos zielska to ja nie wiem.



Na terenie eternitowym obsadzanym przez W. zauważyłam jakieś drzewko o zygzakowatych pędach, które W. posadził chyba jeszcze jesienią. Uzyskałam informację że to



Pozostałe posadzone drzewa, głównie owocowe i jarzębiny miczurinowskie zostały potraktowane płytami eternitu w taki sposób, że deszcz zbierając się w rowkach spływał do dołka.Przy okazji płyty chroniły przed zachwaszczaniem wokół roślin. Czyli W. przekuł armaty na lemiesze, innymi słowy nie mogąc pozbyć się odpadu, wykorzystał go najlepiej pro bono jak się dało.Nie zrobiłam zdjęcia, bo jednak wygląda to koszmarnie.

W zamian fotki inne

Kolekcja dereni białych



Przyoborowa kompozycja krzewów



Zaczynam podejrzewać, że te narcyzy w miastowym to jakaś podróba babcinych. Te oryginalne tambylcze dopiero teraz zaczynają kwitnienie. A i kwiat jakiś drobniejszy. Niestety rozwinięcia kwiatu się nie doczekaliśmy



Pisząc o niedoczekaniu kwitnienia po raz kolejny prezentuję judaszowca w pąkach, który za nic nie chciał zakwitnąć podczas naszego pobytu. Już trzeci rok!





Tulipan leśny



Ola zaczyna rozkwitać. Grzeczna dziewczynka!



Chabry wielkogłówkowe też już w blokach startowych. Tworzą tu wielkie kępy, naprawdę miejsce im służy wyjątkowo.



Przysiadłam sobie z piwkiem na fotelu ogrodowym. Za czas jakiś W. wytaszczył grilla z obory, ja zajęłam się jego rozpalaniem, a W. przyrządzeniem ryby do konsumpcji. Rozpalił jednak pod kuchnią, bo "ziemniaki muszą być do ryby".
Białe winko mieliśmy w lodówce a zatem uznaliśmy, że na dziś koniec z robotą.

W. rybę ulokował na tacce, na którą pod rybę podścielił liście kapusty z nieznanych mi powodów.Zrobił sałatę i po dojściu ziemniaczków doglądał ryby. Przypiekane liście kapusty śmierdziały nieziemsko, ale miały podobno zapobiec przez przypaleniem i przywieraniem skóry do tacki. Z wierzchu wyglądną to bardzo ładnie



Ryba dopiekła się pod przykryciem zaimprowizowanym z pokrywy od gęsiarki. Głodni byliśmy jak dzikie psy dingo, więc zeżarliśmy wszystko ze smakiem popijając winkiem.
W. potem jeszcze nie wytrzymał i przystrzygł żywopłot z ligustru, ja już oddałam się wyłącznie relaksowi.
No, nie do końca: w kuchni czekała na mnie sterta garów do mycia, więc po ich umyciu, ogarnęłam też kuchnię i sień wejściową.
Potem już tylko prysznic i posiadywanie na fotelu przed domem, skąd wygonił mnie padający deszcz.

W. zabezpieczył prowizorycznie worki z cementem i oboje padliśmy.

Deszcz, jak się okazało, padał solidnie w nocy, co przysłużyło się pracom już wykonanym jak i planowanym na dzień ostatni pobytu, o którym opowiem, w c.d., który chyba dopiero jutro n.







  PRZEJDŹ NA FORUM