Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Misiu dziękuję za wizytę! Można na Ciebie liczyć wesoły Już myślałam, ze zaczęłam przynudzać i nikt tu już nie zagląda. Dla Ciebie tawuła na bis



cz.II rozpoczęła mi się o 5.00 rano, jakoś sen mnie opuścił, a pogoda za oknem rzeczywiście zwiastowała zmiany na lepsze. W. sobie jeszcze chrapał w towarzystwie zwierząt domowych, a ja z kawą wyszłam na ganek. Ptactwo świergotało, szpaki zamieszkujące dziuple w jabłonce kursowały z paszą dla młodych, cisza...



Przypomniała mi się piosenka, która puszczali w radio, gdy wyjeżdżaliśmy z Warszawy... Może nie dokładnie o takim poranku jest mowa, ale słowa "Trwaj chwilo, trwaj, jesteś taka piękna. Dziś tylko głupcy śpią" były jak najbardziej pasujące do obrazka bardzo szczęśliwy



Romantyczny poranek jest do kitu, jeśli w brzuchu pusto. No to trzeba porzucić miejscówkę i obrządzić gości.



Kredka spacyfikowana w domu, po zakończeniu posiłku przez kota tambylczego wylazła na słońce.



Ja postanowiłam też coś przekąsić, a do tego celu użyłam mięska, które otrzymałam od kolegi z terenu (mięso z dzika naszpikowane i zapeklowane) a które następnie W. obgotował w wywarze z przypraw. I wyszła pyszna wędlinka.



Z kanapką w łapie poszłam sobie w ogród, nagle opromieniony wczesnym słońcem. Wczorajsze chmury powoli odsuwały się ukazując błękitne niebo. Wiosna, panie sierżancie wesoły





Wróciłam do domu, gdzie W. śpiewając swoją ulubioną pieśń "Chabry z poligonu" smażył jajecznicę. Przebrałam się na roboczo i przystąpiłam do rozpakowywania sadzonek przywiezionych z miasta. Trzeba było zrobić selekcję, gdzie która ma mieć miejscówkę. Chciałam nieco zabylinić Albiczukowski, część towaru miała wzbogacić angielską. Patrzyłam z niejakim niepokojem na drzewostan w doniczkach załadowany przez W. On tu chyba chce jakiś las zaaranżować...
Następnie obejrzałam przywiezione róże, które chyba były bardzo długo w chłodni, bo mimo ciepłych ostatnio dni pączki miały w takiej fazie jakby to luty był. A na rabatach już większość pierwszą co najmniej parę liści miała wykształconą. O Lykke nie wspomnę, bo ona już w pełnej zieloności praktycznie.

Zanim zabrałam się za kopanie dołków, popieliłam jeszcze to, co mi w oczy wlazło. Sasanki rozbłysły w słońcu





Krajobraz po wczorajszym przejściu kosiarza





Rabatka po częściowym odchwaszczeniu. Mlecze to plaga!



Migdałek dzielnie zakwitł mimo dręczącej go moniliozy.



Grupa krzewów w sadzie oraz perspektywa na tylną bramę, której niestety nie widać na końcu korytarza z dzikich śliw



A skoro mowa o krzewach to wracamy pod ścianę szczytową obory, gdzie teren trudny w rekultywacji. Walają się tam resztki żwiru z drenażu użytego przy montażu szamba ekologicznego, leżą jakieś betonowe elementy, których żaden Pudzian nie ruszy, klon sypie liśćmi i wysysa wodę. Jednym słowem idealne warunki na roślinność pionierską i ruderalną. W. zrobił tam aranżację z krzewów, czyli innymi słowy powtykał je w grupie mając na względzie efekt kolorystyczny. Więc mamy m.in. bez czarny "Guincho Purple" a także złotolistne:





Całość wygląda póki co dość, hm...swobodnie,



ale liczymy na siłę woli do rośnięcia wszystkich krzaczków. Ja liczę także na to, że W. omijać je będzie podczas koszenia, derenia Compressa wykosił przy samej d... to znaczy, pardon, ziemi, ale na szczęście odrasta. Nie ominął niestety mojego Johna Davisa pod jabłonką szpaczą i ... została jedna gałązka... No myślałam, że go zamorduję. A cwaniaczek jeszcze zarzucał mi, że pomysły o sadzeniu róż przy drzewach to jakiś zabobon, no bo "zobacz, jak Ci ta róża marnie rośnie". Rośnie jednak bardzo dobrze, tylko sadząc po kikutach wystających ze ściółki to ze 3 porządne pędy zostały obszarpane kosą w różnych odstępach czasowych diabełdiabeł
Nie zamierzam przy każdej roślinie stawiać dwumetrowej tyczki w kolorze oczobitnego różu, niemniej Krasawicę Maskwy też W. upitolił w ubiegłym roku tuż przed kwitnieniem.

W. tymczasem wylazł z nory i oznajmił zdumionemu światu: będę sadził!
Ja zebrałam swoje sadzonki i udałam się na front czyli przed dom, a W. z dwoma kolejnymi miczurinowskimi odmianami jarzęba poszedł w stronę stodoły, czyli gdzieś tam



aby na wysokości spichlerza kontynuować tworzenie drzewostanu mieszanego, rosnącego w ściółce z połamanych płyt eternitowych. Pojęcia nie mam co z tym badziewiem można zrobić i kto takie odpady zabiera. W gminie oczywiście jest program wymiany płyt eternitowych z dofinansowaniem na demontaż i utylizację, ale takich odłamków nikt nie weźmie.

Ja się zabrałam na rycie w Albiczukowskim i sadzenie gwałtownie tracących turgor roślinek. Słońce przypiekało coraz mocniej. W pobliskich wiśniach pszczoły buczały aż miło.
Tulipany w odmianach nieopodal











Można powiedzieć, że trud jesiennego sadzenia cebul chyba się opłacił.
Rozkwitały grusze.



Za płotem znane widoczki





A w dalekiej perspektywie



Skończyłam z Albiczukowskim i przeszłam z resztą sadzonek na angielską. Zauważyłam, że rozsiał się nagietek natomiast całkowicie zapadły się pod ziemię piękne odmiany nachyłków kupione w ubiegłym roku.
Sadzenie zaczęłam od wykopywania bylicy i pokrzyw, które uparcie zamierzałam jakoś spożytkować kulinarnie.



Zza płotu wyszła Bożenka, którą W. taszczący moje róże do Albiczukowskiego zaraz zagadnął o sadzeniaki. Bożenka stwierdziła, że coś tam się znajdzie i jutro podrzuci. Podsumowała, że w ubiegłym roku wiele nie posadziła, "ale przez zimę jakoś nie pomarlim" bardzo szczęśliwy Pogadaliśmy chwilę i rozeszliśmy się do swoich zajęć.
W. wymyślił, że róże pójdą na nasz oszałamiający trawnik oddzielający Albiczukowski od płotu frontowego. W zasadzie pomysł dobry, róże odmian: Gishlaine de Feligonde, Blue Magenta i Cardinal de Richelieu są dość rozłożyste, więc tu będą miały miejsca pod dostatkiem.
W. zabrał się za rycie dołów i zaprawianie ich kompostem z obornika. Ja widząc patelnię na której smażyły się świeżo posadzone roślinki, wzięłam konewkę z zamiarem podlania wszystkiego. W. mnie wyśmiał i stwierdził, że przecież wężem można łatwiej podlać, a do róż to i tak trzeba będzie go tu przyciągnąć. Ja ze spokojem pokursowałam sobie z konewką. W tym czasie róże zostały ustawione w dołkach, ja sprawdziłam następnie głębokość i podsypując stopniowo ziemię pod korzenie posadziłam wszystkie trzy. Zalałam wodą z konewki nie dosypując do końca ziemi.







Albiczukowska rabata bylinowa.



I pierwsza wiosenna krowa na pastwisku



W. zaczął kombinować z obiadem i wyszło, że mamy albo wczorajsza ogórkową albo odsmażane ziemniaki ze skwarkami. Ziemniaki pochodziły również z zupy, a zostały do niej dodane celem redukcji zawartości soli (podobno to taki starożytny sposób) i stanęło na ziemniakach. Razem z sałatą w sosie vinegret były dobrym posiłkiem regeneracyjnym.

W. następnie rozciągnął węża, puścił wodę i...okazało się, że niestety przy pomocy kosy w dniu wczorajszym zostały wykonane w nim trzy dodatkowe otwory w różnych miejscach. W. niezrażony sikającą wodą zalał dołki pod różami, a następnie przeciągnął rurę w stronę posadzonych drzewek. Jeszcze sporo zostało do posadzenia, w tym takie coś jak kasztanowiec sinawy. Odporny na szrotówka.



Ja póki co poszłam znów na zwiady, w słońcu wszystko rosło jak na drożdżach.





Nad głową gdzieś siedział jakiś ptaszek i wyjątkowo monotonnym gwizdaniem zaznaczał swoją obecność. Po 15 minutach słuchania tej samej melodyjki chciałam go pogonić w cholerę. I nawet go w końcu dostrzegłam.



Wygonić się nie dał!

Przycinając po raz trzeci Excelsę na różance zauważyłam, że JP II wymaga wyższej podpory



Pięknie rozkwitły floksy szydlaste dostane od Bożenki ze 3 lata temu



O, z tych kępek rwane



Żurawkowo-goździkową chwilowo sobie odpuściłam. Pielenie mogę zrobić za dzień lub dwa.



Na angielskiej wykonałam pielenie punktowe, widząc już co chwast, a co nie chwast.



I wróciłam na rabaty przed domem, bo tu zawsze jakiś chwast się rzucił na oczy. W zasadzie powinnam była tez dokonać eksterminacji kurdybanka, który zarósł 1/5 rabaty z bzami czarnymi, ale tyle owadów tam się kręciło bzycząc radośnie, że dałam spokój




Dotarłam do krzewów i pogapiłam się na W. sadzącego porzeczki krwiste



Jedna wylądowała właśnie jako kontynuacja nasadzenia w sadzie w miejsce po ostatnim ognichu.



Druga poszła pod jedną ze studni, których betonowe sylwetki W. zamierza umaić krzakami. W tym celu posadziliśmy tam kiedyś dwie odmiany wiciokrzewów i tawułę, a poza porzeczką wylądował tam także złotlin.

Już bardziej z rozpędu niż z chęci wypieliłam jeszcze rząd irysów



a na tej samej rabacie W. dosadził piwonię drzewiastą oraz kłącza konwalii obrzeżonej, jednego z licznych i obfitych darów od Majki edulkot, którĄ z tego miejsca serdecznie pozdrawiamy!

Ja chwilowo padłam i tępo patrzyłam na nasze nosidełko do drewna. W. zaczął wypalać brzezinę ułożoną na ścianie spichlerza. Spichlerz niestety do remontu, a konkretnie podwalina, która spróchniawszy, rozpadła się dokumentnie. Najpierw jednak trzeba opróżnić obiekt, żeby dokonać jakichkolwiek remontów.



Nagle olśniło mnie, że poprzednim razem przywieźliśmy meble gospodarcze w częściach do złożenia, między innymi także gustowny stojak na drewno do kuchni, na kółkach! Ponieważ W. ma zwyczaj ładowania drewna do wielkich donic szkółkarskich, które zastawiają pół kuchni, bądź co bądź dość obszernej, wpadłam na pomysł, że taki drewniany stojak będzie sobie stał w kącie za piecem, nikomu nie wadził, a pomieści znacznie więcej szczapek niż donice.

Jeszcze kilka kolorowych akcentów









Wstałam ze stęknięciem godnym Moniki Seles w meczu o finał Wimbledonu i poprawiłam sławetne łuki na różankach, jeden się przy okazji wygiął u dołu, więc machnęłam ręką. Różanka (to poletko po prawej) jeszcze łysawa po radykalnych cięciach



Ale jaka niespodzianka! Opłakany już Paganini wypuścił listeczki! Czyli nadzieja umiera ostatnia!



Jeszcze jakiś czas temu That's Jazz rokowania miała ostrożne, a dziś? Patrzcie Państwo!



Także nie ma co wywalać na kompost przedwcześnie!

Wreszcie sobie przypomniałam, co to za liściasta roślina. Kojarzyła mi się z górami.



Zrobiłam sobie herbatę i definitywnie usiadłam na pieńku do rąbania drewna schowana za stosem szczap. Obserwowałam pracowite szpaki znoszące do dziupli coraz to nowe smakołyki



Przy płocie pojawiła się Bożenka, która dostarczyła nam sadzeniaków. Poużalała się nad zdrowiem mamy, która zapada na coraz głębszą demencję. Ostatnio pytała ją o to, z kim dzieci zostały skoro ona jest u niej. Bożenka aż się rozpłakała na koniec, a ja nie bardzo umiałam ja pocieszyć.

Usiadłam na ganku gadając z W. przez drzwi łazienki, w której siedział a tu nagle nadleciał taki potwór.









Pokołował chwilę nad naszym podwórkiem, Kici na szczęście nie było, bo by ani chybi, porwał do gniazda.

Mając założony teleobiektyw zwróciłam go w stronę mojego ulubionego obiektu, czyli gruszy oraz jabłoni na polach przy drodze do Sosnówki







Nasza gruszeczka też nie gorsza



Oddalone siedziby ludzkie w wiosennym otoczeniu





Krowy, gdyby ktoś nie poznał tego egzotycznego stworzenia wesoły



oraz ich właściciel



Jaskółka - "czarny brylant"



Dwie jabłonki: jedna rajska, szczepiona na pniu a druga Ola, rosnąca na angielskiej





Dopieliłam rabatę do końca wyrywając mlecze i życząc im wszystkiego najgorszego.



Na zakończenie dnia jeszcze znane widoczki





Kicia, muszę przyznać, tym razem bardzo aktywnie spędziła czas. Wszędzie nam towarzyszyła, a nawet sama wybrała się na kilka długodystansowych wycieczek. Tu zwołuje nas do domu, gdy wracamy od stodoły po obejrzeniu plantacji czosnku niedźwiedziego, host i rodgersji poupychanych wzdłuż frontowej ściany, gdzie cień i wilgoć.
No, idziecie w końcu?



Jeszcze rzut oka za tylna bramę



I już idziemy.

Po drodze mijamy krzewy oświetlone niskim słońcem: tawlinę przy oborze



grujecznika przy domu



W. jeszcze coś tam poszedł podlać, a ja uzbrojona w nóż rozprułam po kolei paczki z meblami stojące w sieni. Oczywiście stojak na drewno był w ostatniej...
Pomyślałam, że zacznę składać sama, sławna wkrętarka Tryton leżała w zasięgu wzroku, A W. w razie czego ulituje się nad nieporadną sierotką i dokończy to, co ja rozgrzebię.
Części było niewiele, ale ja się już zablokowałam przy montażu kółek. Na chłopski, a nawet babski rozum powinny się wciskać bolcem w wykonane otwory. Niestety wcisnąć jakoś się nie dawały.
W. powróciwszy zastał mnie klęcząca z ponurą mina w sieni i z politowaniem pokiwał głową. Ja milczałam jak zaklęta ani słowem nie prosząc go o pomoc. Opisałam tylko przeszkodę, a W. sam chwycił elementy i po 10 minutach klęcia i majdrowania udało mu się powciskać kółka na miejsce. Potem już poszło łatwo. Śróbki jakoś same się wysypały z torebki, a W. przymierzył pierwszą z nich. Pomstując na twórcę tych drewnianych elementów z pasją wkręcał kolejne śróbki, które jednak trzeba było dokręcić ręcznie. Na koniec z wyrazem triumfu geniuszu ludzkiego na twarzy postawił gotowy stojak na podłodze.

Całość prezentowała się całkiem w porządku, ale pokażę efekt finalny w kolejnej części, bo w tej miałam już tylko siłę, żeby sfocić zachód słońca



wleźć pod prysznic, gdzie na szczęście mamy w brodziku półkę do siedzenia, a następnie zagrzebać się w ściółkę, pod którą leżałam aż do c.d., który n., bo nie ma innego wyjścia wesoły





  PRZEJDŹ NA FORUM