Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Rabasiu fotki amatorskie niestety, ale za to przedmiot zdjęć artystyczny, zwłaszcza gumofilce wesoły
Ty się nie bocz na swoje podmokłości, myślę, że tę wadę da się przekuć w zaletę, np. sadząc rośliny, które nigdzie indziej by się nie utrzymały.
Buziaki!
Misiu kiedyś Cie porwiemy i przywieziemy do nas wesoły To w końcu tylko 80 km!
Elu szczotkę zamówiłam w sklepie Twojabateria.pl. w cenie 225 zł. I naprawdę nie ze snobistycznej potrzeby posiadania szczotki kiblowej za dwie stówy, ale z powodu ukształtowania rynku w tym zakresie. Masz albo plastikowe ohydki, albo stylizowane na niby-ładne chińskie dziadostwo, albo całkiem przyzwoite, ale stylem nijak nie pasujące do naszej łazienki wyroby "stal i chrom", no i takie "mercedesy".
Cieszę się, że jest solidna i ładna.
Basiu W. posługuje się tym sekatorem całkiem sprawnie, choć narzeka, że ręce bolą, bo jednak trzeba je trzymać uniesione celując w gałąź.
Joasiu bardzo dziękuję za uznanie wesoły Teraz tylu amatorów pisania, a temat "z miasta na wieś" dość popularny, więc nie wiem, czy to ktoś wyłuskałby z tłumu wesoły
Pat Kicia ma generalnie problem z podróżowaniem. Jak już jest na miejscu, to wszystko gra. Stąd problem zarówno przy wyjeździe z domu jak i powrocie do miasta. Chciałabym jej zaoszczędzić stresu, ale nie wiem jak. No nie cierpi jazdy i już.
A kajmak składał się z wafelka w kilku różnych kolorach: był jeszcze zielony oraz żółty wesoły Starsza córka Bożenki wypatrzyła gdzieś w Białej takie cudo wesoły
Małgoś w pierwszą rocznicę objęcia wiochy w posiadanie otrzymałam od W. parę gumofilców w prezencie gwiazdkowym wesoły
Bez nich ani rusz!
No proszę, nie wiedziałam, że pszczółki tez mogą mieć różną "figurę" wesoły
Januszu bardzo Ci dziękuję, to dla mnie wyjątkowy komplement

Kochani czytający, druga część relacji już się robi!

Jak już wspomniałam, na dzień świąteczny pierwszy zaplanowaliśmy wycieczkę, której celem była pobliska wieś. Kto zerknął na blog "Moje róże-moja pasja" pod linkiem, który podałam swego czasu i przeczytał jeden z komentarzy pod skróconą historią naszego wsiowego życia równoległego, natknął się na wpis pana Kurka.
Jego wuj był proboszczem w tejże wsi nieopodal jakieś 40 lat temu, a jego ojciec sadził wokół plebanii róże w dużej ilości. Pan Kurek ostatni raz był tam w połowie lat siedemdziesiątych i poprosił mnie o obejrzenie, co się teraz tam dzieje i czy coś po tamtym różanym ogrodzie pozostało.
Bożenka w czasie naszej rozmowy wymieniła nazwisko tego proboszcza i potwierdziła, że budynek nadal tam jest.
Zatem najpierw poranne byczenie się pośniadaniowe w słonku, słuchając śpiewu skowronków i czytając książki. W. zaopatrzył się w dzieło bynajmniej nie korespondujące z okazją tych świąt, mianowicie czytał z zapałem książkę R. Dawkinsa "Bóg urojony" z podtytułem "In God we trust- in what we trust?"
Ok. południa wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy w kierunku M.



Niestety akurat trafiliśmy na mszę w kościele, więc warunków do szwendania się w okolicy z aparatem fotograficznym i oglądania budynków w okolicy świątyni nie było. I tak nasz charakterystyczny samochodzik został dokładnie obejrzany przez stojących pod kościołem tambylców, a my niestety budynku ze zdjęcia pana Kurka nie zauważyliśmy.

Co prawda jeden z nich niby wydawał się podobny,



ale po późniejszym porównaniu ze zdjęciem wyszło nam, że to nie ten.
Skoro na tym etapie poszukiwań nie znaleźliśmy tego, czego szukaliśmy, postanowiliśmy przyjechać jeszcze raz podczas kolejnego pobytu i popytać lokalsów.
Nie chcieliśmy jeszcze wracać do domu, pogoda była cudna, więc pojechaliśmy przed siebie oglądając sobie okolicę.
Asfalt chwilowo się skończył



Zielona świeża trawa zachęca leśne stwory do popasu



Dojechaliśmy do jakiś zabudowań. Naszą uwagę zwróciła drewniana kapliczka w otoczeniu trzech drewnianych krzyży, wyglądających na misyjne. Kapliczka wyglądała zupełnie inaczej niż wszystkie spotykane w tej okolicy dotychczas.Zwykle są one murowane, zaopatrzone w okna i oświetlenie, ustrojone kwiatami. Ta była drewniana, bardzo uboga, w dodatku zamknięta





Całość otoczona była czymś w rodzaju rowu wypełnionego wodą, a dostęp był od strony terenu przylegającego od tyłu.
Krzyż na szczycie dachu jest połączony z półksiężycem. Motyw ten już widzieliśmy np. na dachu kościoła w Hannie, do którego jeszcze wrócę. Informacji w sieci na temat symboliki tego znaku jest kilka: a to oznacza współistnienie dwóch religii na tym terenie-islamu i chrześcijaństwa (rzeczywiście była tu kiedyś duża grupa Tatarów sprowadzonych przez króla Jana III Sobieskiego). Niektórzy twierdzą oczywiście, że to symbol zwycięstwa chrześcijaństwa nad islamem - dlatego półksiężyc jest umieszczony w dolnej części. Najbardziej prawdopodobne wydaje mi się wyjaśnienie wskazujące, że obydwa te znaki należą do symboliki chrześcijańskiej: krzyż symbolizuje Chrystusa, a półksiężyc Bogurodzicę.

W. przeskoczył przez rów i otworzył kapliczkę, choć ja-tchórz bałam się, że ktoś nas opitoli, choć wokół żywego ducha. W środku drewniana figura jakiegoś świętego, krzyż, inne figurki, kwiaty.



Wokół cisza, tylko świergot ptaków. Nawet nie ma kogo zapytać, komu poświęcona jest ta kapliczka.

Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy dalej przez bezludną wieś.



Mijaliśmy pozostałości po ludziach mieszkających tu dawno temu



i trafiliśmy na krańcu wsi na takie cudo



Ja wiem, że dla większości ludzi to stara rozpadająca się rudera, a nie żadne cudo. Dla nas jednak widok tego ganku



To było jak olśnienie. Jaka cudowna ciesielska robota! Koronki, wycinanki na zwykłej wiejskiej mikroskopijnej chałupce. Teraz oczywiście buduje się domy z wygodami, których w takich chatkach rzecz jasna, brak. Ale patrząc na te bezstylowe klocki albo pseudopałace (nie wierzcie, że rolnik w Polsce, nawet na Lubelszczyźnie klepie biedę!) nie mamy wątpliwości, że ten dom to dzieło sztuki, które powoli odchodzi w nicość.



Postaliśmy chwile podziwiając kunszt dawnych fachowców i pojechaliśmy dalej rejestrując kilka innych budynków z dawnych lat





W tym domu zachwyciły nas z kolei drzwi, z zaokrąglonymi szybami. Niestety na zdjęciu mało co widać, bo dom zarośnięty krzakami



Nie mając pojęcia, gdzie jesteśmy przemierzaliśmy drogi widząc od czasu do czasu, że niektóre domy mają wyraźnie "miastowy" charakter, ogrody z trawą i iglakami zastąpiły wiejskie podwórka. Niektórzy nawet mają hodowlęwesoły
Minęliśmy stojące przy drodze konie: dwie wysoko źrebne klacze i jednego ogierka, który nam śmignął przed maską popisując się wyraźnie.



Przejechaliśmy przez las i W. oznajmił, że okolice poznaje i że do Hanny niedaleko, więc może się przejedziemy w tamtym kierunku. Dojechaliśmy i zostawiliśmy auto na parkingu przez kościołem, który jest dawną cerkwią unicką







Obok budynek starej plebanii, która stanowi dla nas źródło inspiracji w zakresie konstrukcji przyszłej werandy



Za nią widać fragment obecnego budynku plebanii

Na dzwonnicy kościelnej napis na deskach wspominający wydarzenia z historii kościoła



Przeszliśmy przez wyludniony park przed kościołem i zatrzymaliśmy się przy budynku, który wydawał się być dawnym budynkiem szkolnym. Zastąpił go oczywiście bezpłciowy klocek stojący z tyłu.



Wróciliśmy "syci wrażeń" i nieco głodni oraz bogatsi o obserwację, że większość napotykanych kierowców stanowiły kobiety. W. wytłumaczył to po swojemu: chłopy w święto pijane non-stop, więc kobitki prowadzą.Trochę racji w tym jest bardzo szczęśliwy

Nasza dalsza aktywność polegała głównie na pracach ziemnych przy pięknej pogodzie. W. kontynuowała prace w warzywniku: skopany i wyrównany grabiami kawałek podzielił na rabaty i na części posadził czosnek, który wykopał wcześniej z którejś z dawnych rabatek. Po podzieleniu na kawałki każdej bulwy wyszła całkiem pokaźna ilość sadzonek.



Nad skopaną ziemią krążyły ptaki następujące:







To ostatnie to nie wiem: kwiczoł? Zięba?

Ja postanowiłam dopieścić angielską ryjąc i wydłubując kolejne chwasty i oznaczając miejsca, gdzie dopiero byliny startują i łatwo mogą ulec stratowaniu przez "lekkomyślną stopę W." wesoły Apropos tego ostatniego: kiedyś przeczytałam w humorze zeszytów stwierdzenie następujące: "na budynku łopotała flaga zatknięta przez zwycięską stopę żołnierza polskiej armii" No to czy W. nie może mieć lekkomyślnej stopy? bardzo szczęśliwy





Teraz trochę impresji wieczornych









Zachód słońca bez chmur nie daje takiego fajnego efektu





A jak zachód... to i wschód dnia następnego. Widok z małego okna w salonie





Po śniadaniu uznaliśmy, że skoro święto, to póki co się nie rwiemy do roboty. W RL przyjemna muzyka, np. piosenka Lubelskiej Federacji Bardów o wybitnie wiosennej wymowie. Niestety nie znalazłam na YT wersji studyjnej, ale ta koncertowa też fajna.



W. ponastawiał różne pichcenia na kuchni, potem jemy tydzień to co na wsi nagotuje wesoły

Siedzieliśmy na leżaczkach przed domem czas jakiś. Potem ja wzięłam się za wydłubywanie mleczy z rabat przy pomocy saperki. Oto moje trofea, oczywiście nie wszystkie. Jaka różnorodność w budowie systemu korzeniowego wesoły



W. grzebał w pudle z torebkami nasion szukając tych, które mógłby już posiać. Wybrał marchew wczesną, pietruszkę i coś tam jeszcze, wziął dwie siatki cebuli dymki i udał się na front.

Inni też w robocie







W. po posadzeniu wszystkiego rozpoczął podlewanie



Podlaliśmy wszystkie rośliny posadzone poprzednim razem. Następnie W. ubrał psa i poszli do lasu na spacer. Ja zaczęłam przygotowania do wyjazdu, nie mając jeszcze skrystalizowanej koncepcji, co do optymalnej godziny wyruszenia. Spodziewając się tłoku na drodze nie wiedzieliśmy czy lepiej jechać wcześniej, choć szkoda byłoby tracić część dnia zwłaszcza, że pogodna nadal piękna. Z kolei jazda późnym wieczorem oznacza dotarcie do domu w środku nocy, a kolejnego dnia niestety trzeba się zrywać o roboty.

W. wrócił po dwóch godzinach i przystąpiliśmy do montażu sławnej szczotki kiblowej oraz prezentów od Małgosi Magorzatki spierając się oczywiście co do lokalizacji poszczególnych elementów. W. zaczął od szczotki zachęcony moimi słowami o jego wybitnych uzdolnieniach majsterkowiczowskich. W. odebrał to jako kpinę (dlaczego?!) i skwitował to spokojnym:"Zuziu, bo jak cię pizdnę..." bardzo szczęśliwy
Wkręty były załączone, ale były to wkręty przeznaczone do standardowej ściany, a nie belki drewnianej. Zatem W. wygrzebał inne, wyjął z samochodu malutką wkrętarkę o dźwięcznej nazwie TRYTON i przystąpił do montażu. Wiedząc z doświadczenia, że w takich momentach raczej nie należy mu przeszkadzać (przeszkadzanie to także stanie bezgłośne i na bezdechu w pobliżu) usiadłam w kuchni przeglądając przepisy w pisemku "Sielska kuchnia". Z łazienki wydobywały się odgłosy różne, z przewagą stękań W. i walenia młotkiem. Skąd tam młotek? Bzyczenie wkrętarki przerwał w końcu pełen bezsilności okrzyk W. :"Tryton-sryton!!!"
Nie wytrzymałam i ryknęłam śmiechem, aż się popłakałam. W. wystawił głowę pytając, z czego tak się śmieję. Wyjaśniłam mu jak to brzmiało z mojej strony i razem uśmialiśmy się z tej scenki.
Teraz zawołanie "Tryton-sryton" służy nam w różnych okolicznościach bardzo szczęśliwy

Koniec końców szczotka zawisła. Proszę nie patrzeć na podłogę, która jest pochlapana preparatem impregnującym ściany i z powodu swojej encyklopedycznej brzydoty będzie wymieniona



Następnie w sieni i na ganku pojawiły się wieszaczki Małgosi.
W szczególności ten okazał się pomysłem genialnym, ponieważ rozliczne komplety kluczy były do tej pory rzucane w różne miejsca lub wtykane w kieszenie różnych części garderoby i natychmiast zapominane. Teraz czas poświęcony na ich tropienie możemy zużyć na coś pożytecznego! Dziękujemy! bardzo szczęśliwy







Teraz ptaszek, którego pokazałam już wcześniej wraz z wątpliwością co do przynależności gatunkowej





Na zakończenie załadowaliśmy na pakę stare drzwi wejściowe stojące oparte o jaśminowca i zawieźliśmy do stodoły. W. z kolei załadował kilka worków owsa dla koni.

W rezultacie zebraliśmy się około 18.00 i z żalem wielkim udaliśmy się na zachód. Zatem: do następnego razu!





  PRZEJDŹ NA FORUM