Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Relacja świąteczna będzie miała nieco inny układ niż zazwyczaj, a to z tego powodu, że trudno mi teraz wysortować w pamięci, co robiliśmy konkretnego dnia. Proszę zatem o wybaczenie, jeśli chronologia zdarzeń tu opisanych różnić się będzie nieco od rzeczywistości.

Ponieważ na Wielki Piątek wzięłam sobie urlop, zamierzaliśmy wyjechać we czwartek po południu. W. niestety miał coś tam do załatwienia i wrócił późno do domu. Odpuściliśmy sobie jazdę po nocy i wyruszyliśmy z pierwszym brzaskiem dnia następnego, czyli gdzieś w okolicach 6.00
Pogoda była piękna, tłoku raczej nie było. Na śniadanie zatrzymaliśmy się w McDonalds i to był błąd naszego życia. Czasem lubimy zjeść trochę śmieciowego żarcia, nie żywię się odtłuszczona sałatą i kiełkami. Ale te zestawy, jakie wybraliśmy, "śniadaniowe" zresztą, były wyjątkowo paskudne. Czyli nie dość, że niezdrowe to jeszcze niesmaczne... Zapowiedzieliśmy sobie, że nigdy więcej, odsikaliśmy psa i pojechaliśmy do Białej, gdzie W. postanowił zajrzeć do Muzeum w celu zakupienia kolejnej porcji książek o Albiczuku. Nie było go chyba z pół godziny, Kicia wyjątkowo niespokojna w podróży dostawała już hyzia i szarpała kraty w swoim transporterze miaucząc żałośnie. W. wrócił i ochrzaniony za marudzenie, usprawiedliwiał się, że książki były po kilka wyciągane z różnych szaf i półek przez panią sprzedającą, a potem jeszcze pieczołowicie owijane w papier pakowy.
W związku z buntem na pokładzie dojechaliśmy bezpośrednio do domku, żeby uwolnić kota. W. wybrał się potem po zakupy świąteczne. Generalnie większość część dnia spędziliśmy na aklimatyzacji, jednak po południu W. ruszył z widłami na warzywnik, ponieważ zamierzał uporządkować część terytorium pod wiosenne zasiewy.

Ja się przymierzałam do porządków w salono-jadalni z trzepaniem dywanu włącznie, choć z uwagi na rozpoczętą właśnie wymianę futra Kredki (zawsze muszą być to święta: albo Boże Narodzenie, albo Wielkanoc!) nie oczekiwałam, że efekt utrzyma się dłużej niż dobę.

Najpierw jednak spacer po słonecznym ogrodzie. Pogoda zachęciła owady do zwiedzania okolicy w poszukiwaniu czegoś do żarcia





Pojawiły się pąki pierwszych wczesnych tulipanów



Wierzba szczepiona na patyku cała w baziach



Z góry gapiły się szpaki siedzące na kablach jak na pięciolinii



Tym razem jako temat impresji zafascynował mnie płot, który biegnie wzdłuż pola sąsiada równolegle do ścieżki, którą chodzimy do lasu. Będzie się pojawiać jeszcze w kolejnych zdjęciach. Misterna konstrukcja z desek, niby byle jak skleconych, ale urok swój ma wesoły



W Albiczukowskim zakwitły krokusiki, nie wiadomo skąd się pojawiły



Pogoda utrzymywała się piękna, więc wygarnęłam najpierw z sieni cały badziew nagromadzony przez zimę. Wymiotłam piach naniesiony butami, umyłam podłogę, omiotłam pajęczyny, Wywaliłam na zewnątrz gumofilce W. z opuszczonym mysim gniazdem w jednym z nich, wytarłam kurze z szafy i ustawiłam skrzynki z jedzeniem, głównie warzywami i owocami. Zużywamy ostatnio przemysłowe ilości owoców cytrusowych na soki i W. przywiózł wór pomarańczy, cytryn i grapefruitów.
Pomyślałam, że to jednak kiepski pomysł na trzymanie tego w sieni, która jednak powinna wyglądać jako-tako, skoro się przez nią wchodzi i wychodzi. Znacznie lepiej byłoby te wszystkie skrzynki i pudła przenieść do sieni frontowej, gdzie też jest chłodno, a nawet chłodniej, bo jest od północnej strony. Tyle, że tam koniecznie trzeba by wtedy skombinować jakieś półki, regały, bo inaczej to cała podłoga zastawiona będzie przydasiami, o które ktoś sobie w końcu wybije zęby.

Kredka spokojnie przyglądała się moim nerwowym ruchom z całkowitym brakiem zrozumienia dla takiego marnowania energii



W. walczył z warzywnikiem, co mogłam oglądać przez okna. Ja się zajęłam zwijaniem dywanu z salono-jadalni i zawołałam W. na pomoc, bo nasz rustykalny trzepak ma poprzeczkę zbyt wysoko, żebym mogła zarzucić nań cokolwiek. W.marudząc na moje zapędy czyścicielskie rozwiesił dywan, a ja zajęłam się waleniem w niego trzepaczką.

Wreszcie po umyciu podłogi, rozłożeniu dywanu i ustawieniu mebli na miejsce uznałam, że porządki świąteczne mam odfajkowane...
W. wrócił z warzywnika meldując, że Bożenka nakazała na rano koszyk ze święconką uszykować, a jej dziecko zaniesie go do kościoła.
Jajka zwykle gotuję łupinach cebuli, tym razem jakoś niewiele ich miałam. Obierają tę cebule teraz z tych zewnętrznych łusek w sklepie czy co... Coś mi tam świtało, że można jeszcze w sianie czy trawie gotować, więc narwałam świeżej trawy i wrzuciłam do rondla wraz z czterema jajkami z wytłoczki z napisem Kurka Wolna wesoły
Jaja się ugotowały popękawszy niestety, ale kolorek miały całkiem ładny. Rano w sobotę przygotowałam koszyk, a córka Bożenki zabrała go razem ze swoim. W. pojechał po kolejne zakupy i wrócił m.in. z bratkami i prymulkami oraz z dwoma różyczkami w doniczkach do powieszenia. Kupił także butelkę słodkiej mikstury zwanej Sheridan, ponieważ chcieliśmy złożyć życzenia Bożence, a kwiatki plus flaszka wydały mu się właściwym zestawem wizytowym.



Kwiatki były w zwykłych plastikowych doniczkach, więc się wysiliłam artystycznie wykorzystując wzmiankowane wcześniej kawałki kory brzozowej i kawałki desek. W rezultacie powstały cudnej urody kwietniczki, w których ustawiłam doniczki z bratkami i prymulkami utykając szpary mchem, który dodatkowo stabilizował doniczki. Zanim osiągnęłam wyżyny moich możliwości rękodzielniczych, strawiłam pół godziny na poszukiwanie młotka. Ponieważ go nie znalazłam, a W. na moje pytanie o miejsce pobytu narzędzia użył swojej ulubionej formułki stosowanej nagminnie czyli "Nie wiem". Posłużyłam się najpierw żeliwnym fragmentem starej zasuwy z drzwi wejściowych, ale okazała się zupełnie nieprzydatna. W końcu młotek znalazłam sprytnie ukryty w mrówczanym, walnęłam parę razy i ...przybiłam kwietnik do podłogi w sieni... Pokonawszy trudności warsztatowe zademonstrowałam kwietniki W., który je entuzjastycznie pochwalił dodając, że okropnie go wkurzały (nie wiedziec czemu!) te leżące kawałki kory i już chciał je do pieca wrzucić!

To egzemplarz dla Bożenki



A to nasz salon z dekoracją świąteczną na stole. Kwietniczek prymulkowy także nieco widoczny, pokazywałam go zresztą już.



Tu dekoracja uzupełniona o niezbędny element, że tak zacytuję klasyka, "animalny" bardzo szczęśliwy



Dziecko Bożenki wróciło z koszykiem oraz z tacą ciast domowych. Różowy kolor wafelka na kajmaku bardzo nas zainteresował wesoły



Bożenka dołożyła jeszcze do koszyka dwa jaja od swoich kur.

Rozeszliśmy się do prac w podgrupach zapowiadając się na wieczór z krótką wizytą.
W. dalej rył warzywnik, a ja udałam się na rabatę żurawkowo-goździkową. Ale po drodze musiałam obfocić tłumy pszczół wypełniających kielichy krokusów.







Oto efekt trudu i znoju W.
Perzu podobno już coraz mniej. Poza tym dziabanie widłami powodowało głębsze przerobienie ziemi niż glebogryzarką i zostały dzięki temu poruszone pokłady kompostu z końskiego g... przywiezione jakiś czas temu.



Ja się zabrałam za swój odcinek i przeryłam rabatę z żurawkami, z których trzy niestety zimy nie przetrwały, a dwie kolejne wyglądały bardzo mizernie. W szale ogrodniczym przeryłam połączenie tej rabaty z angielską. Z grubsza tak to wyglądało





Po obiedzie (już nie pamiętam, co tam W. upichcił, ale na pewno dobre było) postanowiłam odsapnąć i usiadłam sobie na ganku z herbatką. Kotka Bożenki w stanie błogosławionym przeprowadzała jakieś badania na dachu obory







Wtem zauważyłam jedną z kur Bożenki wesoło grzebiącą u nas w ogrodzie pod płotem. Widać było, że jest szalenie zadowolona z nowego pastwiska, szurała zeschłymi liśćmi i z upodobaniem wydziobywała smakołyki. Kredka na szczęście zdrzemnęła się za domem na wywleczonym skądś zaimprowizowanym materacu czyli kawałku grubej gąbki, który służył do ogacenia wywietrznika piwnicznego na zimę. Jednak lada chwila mogła otworzyć oko i wtedy życie kury mogłoby być zagrożone.
Razem z W. sformowaliśmy nagankę i zagoniliśmy lekkomyślną kurę pod płot. Ja z jednej strony, W. z drugiej przesuwaliśmy się w chaszczach wzdłuż płotu i w końcu, podrapani z lekka przez jakąś potwornie kolczastą dziką różę osaczyliśmy ptaka, ja chwyciłam ją i przy akompaniamencie uroczystych słów W. : "leć po morzach i oceanach!" przerzuciłam ja nad ogrodzeniem na stronę Bożenki.

Oto rzeczona kura, już po bezpiecznej stronie



Wieczorem udaliśmy się do Bożenki z darami.
Każde wejście do jej domu powoduje u mnie odruch współczucia, jak ona się musi męczyć u nas, gdzie standardy czystości wyznacza W. i Kredka. Ja usiłuję coś ogarniać, ale co ja mogę jako ChPD? U Bożenki wszystko wysprzątane po prostu sterylnie. Każdy przedmiot na swoim miejscu. W kuchni nic nie ma na blatach, stole czy półkach. No po prostu patologia! W. nie mógł się powstrzymać i zapytał, jak ona to robi, że u niej zawsze taki porządek... Odpowiedź w zasadzie była logiczna: "Sprzątam. Non-stop sprzątam" wesoły
Pogadaliśmy sobie z godzinkę przy herbatce, nalewce i cieście. Dowiedzieliśmy się np., że proboszcz od lutego jest nowy! Aż zapragnęłam zobaczyć, czy jest jakaś szansa na bardziej światłą posługę, ale postanowiłam to odłożyć na inny czas.

Po tych wrażeniach po powrocie do domu starczyło mi jeszcze sił, żeby rozpakować nową szczotkę do toalety, która kosztowała fortunę, ale mam nadzieję, że będzie służyła lepiej niż chińskie badziewie, w której co chwila odpadał trzonek w trakcie... no w trakcie posługiwania się rzeczoną szczotką. Irytacja przechodząca w wkur...nie wywołała we mnie desperację o takim natężeniu, że zdecydowałam się zakupić szczotkę włoską, na którą czekałam jak na nowy model Maserati - dwa miesiące prawie! Może tajne służby sprawdzały przez ten czas, czy na pewno nadaję się na właścicielkę tego ekskluzywnego urządzenia...

Oto nowy nabytek, jeszcze nie przymocowany.



Rankiem dnia następnego ujrzałam pobielone wszystko na zewnątrz, albowiem w poranek Wielkanocny przyszedł chłodek









Niebo jednak było błękitne, zatem zapowiadał się piękny dzień. Szpaki skwierczały sobie melodyjnie na szczycie modrzewia.



Postanowiliśmy udać się na wycieczkę do pobliskiej wsi w pewnym konkretnym celu, ale o tym opowiem w drugiej części relacji, która mimo lekkiej modyfikacji konwencji jako c.d. niebawem n.



  PRZEJDŹ NA FORUM