TO JE MOJE
Chwilę mnie u Ciebie nie było a tu tyle nowości. Po pierwsze to dziękuję Ci za zdjęcia ze Szczawnicy. Nie wiedziałam, że jest tak zadbana. Zawsze była piękna i inna jako uzdrowisko ale teraz pewnie nie poznałabym jej. Byłam tam ostatni raz jakieś ćwierć wieku temu a Twoje zdjęcia wywołały lawinę wspomnień. Żona brata mojej Mamy była góralką ze Szczawnicy ale od lat pięćdziesiątych mieszkała z moim wujkiem w małym miasteczku na Dolnym Śląsku. W dzieciństwie jeździliśmy do Jej rodziców do Szczawnicy. Mieli piękny góralski dom, który nazywał się "Koci Zamek" i po latach miał zostać przeniesiony do skansenu. Czy tak się stało nie wiem ale jak byłam tam ostatni raz to był już wybudowany nowy dom a stary miał być rozbierany na części i przeniesiony gdzie indziej. Dom ten położony był nad skarpą Dunajca i widok z podwórka był niesamowity. Wiele metrów pionowej ściany a w dole rzeka. Pamiętam te letnie chwile, gdy z zachwytem oglądaliśmy z góry spływy flisaków. Jeszcze jedna rzecz mnie zadziwiła. Wychowana na Dolnym Śląsku byłam przyzwyczajona, że wszystkie lasy i góry są państwowe a Ciocia zabrała nas na swoją górę i pokazywała nam jak przebiega wycinka drzew i ich późniejszy transport w dół po bardzo stromych drogach. Do dzisiaj pamiętam ówczesne zadziwienie, że można mieć własną górę i własny las.

Piękne z Was dziewczyny i tak radośnie wyglądałyście na tym moście, że ciepło zrobiło mi się na sercu. To że dzieci wychodzą z domu to niby normalne. Przecież wychowujemy je po to, żeby mogły wyfrunąć na świat. Ale jak boli takie opuszczanie gniazda to wie każda matka a i większość ojców też. Mam jedną córkę i gdy, wyjechała do Londynu na roczny kurs w szkole językowej to przez pół roku nie gotowaliśmy obiadów. Pytam M. na co miałby ochotę. M. odpowiada pytaniem "Jesteś głodna? Bo ja nie." I tak trwaliśmy w szoku kilka miesięcy a paradoks polegał na tym, że niby obiad był codziennie gotowany ze względu na dziecko ale tak naprawdę to dziecko zjadało codziennie dwa obiady. Jeden w szkole a drugi w domu i nie chciało zrezygnować z obiadów w szkole bo i w podstawówce i w liceum miało szczęście do dobrych kucharek i wolało szkolny obiad od kanapek na drugie śniadanie.

Prymulki prześliczne i w jakich niespotykanych kolorach. Różowe mam ale dwa pozostałe to dla mnie rarytas. Pomidorki pewnie pójdą do tunelu bo na sadzonki gruntowe trochę za wcześnie.

Prezenty mnie urzekły ale nie jestem zdziwiona, że to sprawka Córki. Właśnie w ramach prezentu "na Zajączki" dostałam od Córki sekator do gałęzi Fiskarsa. Też wie co mamie sprawi największą przyjemność.


  PRZEJDŹ NA FORUM