Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Ewo mewo chorobcia, no to tylko zostaje oddanie do serwisu jak nie pomoże...
EwoM hehe, jak pamiętałaś o czymś, co ja napisałam miesiąc wcześniej, to dla mnie prawie jak jasnowidztwo bardzo szczęśliwy
A te ozdoby z kory... prześliczne. Spokojnie zatem mogę wrzucić te kawałki do pieca, bo w życiu czegoś takiego nie zrobię pan zielony
Basiu ja się na razie zawzięłam na te drzwi. Nie wiem, jak mi będzie szło z futrynami. Tę kuchenno-jadalnianą chyba trzeba będzie wymienić, bo trzasnęła, jak się domek zapadł.
Misiu kiedyś sąsiadka zza SN mi się tak dziwiła, czemu ja te zdjęcia ciągle robię przez płot. Jak jej pokazałam zachód słońca , chyba nie pojęła że to o to chodzi wesoły

Cz. IV będzie w przeważającej części obrazkowa, ponieważ W. wywlókł mnie na spacer, który trwał prawie trzy godziny i po którym poszłam do łóżka prawie natychmiast po powrocie.
Ale zanim o spacerze, to jeszcze suplement do poprzedniej części. Zapomniałam dopisać, że po szlifowaniu celem rozruszania kończyn postanowiłam wytrzepać dywan z salono-jadalni. Korzystając z kilkunastostopniowego mrozu zamierzałam go pozostawić na cały wieczór do wymrożenia różnych żyjątek, które niekoniecznie chcą żyć w symbiozie z nami. I może nie jest to fakt wart suplementu sam w sobie, ale przy okazji wymiatania kurzu z kątów zauważyłam po odsunięciu kanapy, że ściana przy podłodze jest mokra w jednym miejscu. Świadczy to o tym, że ocieplenie fundamentów to mus, bo jak widać ściany przemarzają, tworzy się warstwa lodu i po nagrzaniu domu namakają wodą.

Ale wracając do naszych baranów: dzień powitał nas szronem i temperaturą -16 stopni. Przez okno wyglądało to całkiem ładnie.

No to pierwsza seria zdjęć okołodomowych



































No, to rundka zrobiona wesoły Żyjecie? Czas na śniadanko! Sikory już od rana młóciły kawałek podgardla zawieszony na krzaku jaśminowca.
Powolny rozruch domowy i palenie w piecach trwały gdzieś do 11.00. W. zarządził spacer, zatem ubraliśmy się ciepło, psa na sznurek i poszliśmy do lasu.
Jak pamiętacie, zwykle wychodzimy od siebie, przechodzimy na drugą stronę drogi i dalej ścieżką idącą obok domku naprzeciwko, który widać na zdjęciach robionych w części Albiczukowskiej. Mijamy taki rów melioracyjny przy drodze



Dochodząc do granicy lasu odwracamy się i widzimy domki, w tym nasz, Bożenki i SN



No i dalej przez las, ścieżką która prowadziła na skraj pól



Potem znów chowała się w las, gdzie wiatr od pól nie był tak uciążliwy i nie mroził nam pysków.



Kredka od czasu do czasu wykazywała wzmożenie uwagi, co świadczyło o tym, że w pobliżu są jakieś zwierzaki. Najpierw wyskoczyły sarny, ale weź tu zrób zdjęcie, kiedy pojawiają się na ułamek sekundy w prześwicie ścieżki. Za jakiś czas przelazły jelenie. Żaden nie chciał pozować. W każdym razie przecięły tę ścieżkę wesoły



Doszliśmy do oznakowanego szlaku rowerowego, ale konia z rządem temu, kto na tym rozrytym kołami traktorów zamarzniętym (obecnie) lub grząskim (przy dodatnich temperaturach) terenie będzie w stanie uprawiać turystykę rowerową. Piechotą w dobrych butach do turystyki górskiej szło się ciężko...
Ścieżka znów prowadziła polami. Zdjęcia z cyklu "blisko, coraz bliżej"







Po drugiej stronie ścieżki na horyzoncie widać zabudowania gospodarcze





nieco bliżej ambonę myśliwską





Idziemy se dalej. Droga jakby nieco równiejsza.







Zdjęcia wychodzą praktycznie dwu-trzykolorowe. Postanowiliśmy dojść do tego lasu, który widać na zdjęciu poniżej, przejść przez niego i zawrócić.



No to idziemy, choć zimno i wiatr.



Z tyłu mamy tak



Włazimy w las



Po lewej stronie mijamy zrąb, obsadzony młodymi drzewkami



Znak to widomy, że wkraczamy na teren Lasów Państwowych, a konkretnie...



No to idziemy dalej, proszę wycieczki





Wyleźliśmy znów na otwarty teren. W oddali widać było drogę na Ostrołękę, znaczy tfu! na Sławatycze. Postanowiliśmy zatem zawrócić, bo zimno było jakby coraz bardziej.





Skręciliśmy ze ścieżki rowerowej dla samobójców w prawo, skracając nieco drogę powrotną i wchodząc w las





Minęliśmy jedno z bagienek, które wiosną dwa lata temu zajęło spory obszar zalewając część ścieżek. W ubiegłym roku podeschło jednak zauważalnie. No, ale co nie podeschło w ubiegłym roku!







Zadzwoniła Bożenka do W. pytając, gdzie jesteśmy, gdyż się do nas wybierała z noworocznym pozdrowieniem. Wyjaśniliśmy, że się przedzieramy do domu i za jakieś 20 minut byliśmy na miejscu.
W domu przystawiłam cztery litery do pieca, nalałam sobie nalewki i zakopałam się w kołdry. W. zajął się zupą ogórkową oraz przygotowaniami do wypieków, w których wytwarzaniu odmówiłam udziału, bo ścięłam się z W. z międzyczasie i wkurzona byłam jak stado os.

Bożenka przyszła wieczorem, W. szalał w kuchni. Posiedzieliśmy chwilę, chlapnęliśmy Bożenkowej nalewki wiśniowej, która była okropnie ulepowata, ale smaczna. Uprzedziłam Bożenkę, że ja z W. nie gadam, bo jest wredną świnią.
Omówiliśmy zatem sprawy bieżące, zahaczyliśmy o tematy polityczne, choć Bożenka pojmuje zachodzące zmiany w sposób dość szczególny. Poskarżyła się, że starsza córka ma kłopoty z otrzymaniem stypendium, bo na socjalne to wyszło ze średnia zarobków za duża, a na naukowe, jak już miała stosowne oceny, nie załapała się, bo brak środków po rozdysponowaniu tym, którzy pobierali takowe stypendium wcześniej. Wniosek był taki, że uczyć się nie warto.

Po wyjściu Bożenki W. zabrał się za wypieki, ja z fochem poszłam spać. I to tyle jeśli chodzi o niedzielę, a poniedziałek pojawi się w c.d. który n. niebawem.



  PRZEJDŹ NA FORUM