Wsi spokojna, wsi wesoła, czyli c.d.n. w czwartą rocznicę wiejskich przygód W. i Z.
Łomatko, napisałam początek drugiej części i szlag trafił... No dobra, jeszcze raz...

Misiu witaj pierwsza komentatorko! No to kontynuuję, skoro zapotrzebowanie jest wesoły

Cz.II będzie raczej leniwa, choć poranek powitał nas dość wcześnie jak na Nowy Rok. Obudził nas mianowicie chłodek, a termometr powiedział nam, że w domku jest 17 stopni, co świadczyło o spadku o 5 stopni od ostatniego odczytu. Dom jeszcze nie nagrzał się porządnie i wciąż ściany pobierały ciepło wytwarzane przez piece. W. poszedł po drewno, ja wyjrzałam w poszukiwaniu kotów, bo jedzenie było przygotowane, ale chciałam podać im pod nos, bo inaczej zamarzłoby na kość dość szybko.
Palimy obecnie zakupioną trzy lata temu u pana leśniczego w Romanowie i podziabana przez W. dębiną i brzeziną. Sztachety byłego płotu okazały się być na taką pogodę zbyt mało energetyczne. A tak przy okazji: pytanie. Czy takie elementy (jest to odłupana kora brzozowa z klocków służących na opał)...



...nasuwa Wam jakiś pomysł na wykorzystanie rękodzielnicze tego przez osobę, której umiejętności manualne są znacznie poniżej średniej krajowej? Ja sobie zbieram co ładniejsze kawałki, które mi czasem W. wywala do pieca nie mając pojęcia, że ja własnie wysilam się intelektualnie wymyślając jakieś zastosowanie dekoracyjne...

Poranek zapowiadał się całkiem przyjemnie, jeśli nie liczyć dość niskiej temperatury, z braku termometru zewnętrznego na razie nieustalonej. Niebo różowiało na wschodzie. Widok za oknem:



I po wyjściu na zewnątrz, gdzie udało mi się zdybać jednego z kotów.Wystawiłam żarcie i zabrałam Kredkę, która już zastanawiała się co lepsze: kot czy puszkowane kocie specjały.



Widok na rabatę angielską z przyległościami



i na Albiczukowski z przyległościami



Do różowego doszedł kolor złotawy



Generalnie w trakcie tej relacji zobaczycie całe mnóstwo podobnych ujęć, ale w innych nieco warunkach oświetleniowych i atmosferycznych.




Wróciłam do domu, W. oznajmił, że zjemy śniadanie, a następnie on leży sobie co najmniej do południa i czyta. Nie wiem tylko po co zabrał taką dołującą okropnie książkę o łódzkim getcie "Biedni ludzie z miasta Łodzi".

Ja zrobiłam sobie kawę, dla W. zalałam tradycyjnego Anatola, a W. zajął się przyrządzaniem jajecznicy. A taka jajecznica to ma głównie boczek wędzony zrumieniony, cebulkę podduszoną, czasem jeszcze grzyby i dopiero na końcu jajka.
Zjedliśmy gapiąc się na przylatujące co chwila sikorki i dyskutując na temat menu noworocznego. W. jak się okazało nabył jednak gęś, nie w całości a w postaci piersi, które zamierzał przyrządzić. Chciał również zrobić żurek, który byłby również na dzień następny. Ogólnie zamierzał poświęcić się przede wszytkim wypoczynkowi biernemu i gotowaniu, a wytworzone potrawy miały być zapakowane do niezliczonych pojemników na żywność przywiezionych z Warszawy i być mrożonym zapasem na kolejne dni po powrocie do miasta.

Po śniadaniu W. jak obiecał tak zrobił: zawinął się w kołdrę i zagłębił w lekturze. Ja przygotowałam kolejną porcję orzechów dla sikor, przy okazji zobaczyłam drugiego kota, który usiłował obgryźć zamarznięte resztki karmy z talerzyka. Wystawiłam więc nową porcję przed ganek.

Mrozek był spory, ale pogoda bajkowa
















W domu najpierw zostałam poproszona przez W. o zmianę stacji radiowej (on nie umie!) bo w RL jakoś przedawkowali kolędy w dodatku w wykonaniu wątpliwym tzn. w stylu jak to kiedyś określił mój kolega: artysta wyszedł i zaśpiewał dotkliwie. I tu nagłe olśnienie: Top Wszechczasów w Trójce, o ja głupia ci...! Znalazłam Trójkę, byli gdzieś w okolicy siedemdziesiątego któregoś miejsca, więc nie było źle. Z kubkiem herbaty zajęłam się ostatnim numerem "Krainy Bugu", jak zwykle pięknym z uwagi na oprawę (foto)graficzną i ciekawym z uwagi na poziom felietonów i artykułów. Tym razem z pewnym wyjątkiem: jeden z felietonistów zaprezentował żenujący poziom polemiki z ...w zasadzie z jednym zdaniem wyjętym z kontekstu, którego autorką jest pani Daniszewska. Można nie lubić pani Daniszewskiej, jeszcze bardziej można nie lubić jej męża, którego ja akurat cenię za ten rodzaj bezkompromisowego i niezależnego dziennikarstwa jaki uprawia. Na pewno bardziej mi odpowiada, niż pismaki z prasy tzw. niepokornej. Wreszcie może razić styl pisania wyżej wymienionych. Warunek jest jeden: należy pisać polemikę wiedząc co i o czym (kim) się pisze. A nie czytać wybiórczo, wyekstrahować fragmencik i na jego podstawie krytykować wręcz niesmacznie. A już niewybredne wycieczki pod adresem filmu "Pokłosie" to już miernota i niskie loty.
Rozczarowanie, że redaktor naczelny puścił taki gniot.

W celu ukojenia nerwów poszłam się umyć, co zaowocowało odkryciem, że brodzik prysznicowy zatkany na amen. W. przesłuchany na tę okoliczność zeznał, że jak on wyjeżdżał, to woda spływała bez najmniejszych trudności. I wtedy pojawiła się śmiała hipoteza myszy ugrzęźniętej w rurze, o której już nadmieniałam. Powiedziałam W. co ja myślę na ten temat i poszłam po Kreta.

Na zewnątrz wcale ładne widoki





Około drugiej W. postanowił zwlec się z piernatów i przystąpić do robienia obiadu. Zawyrokował, że przy takiej pogodzie nie ma szans na sadzenie cebulowych, których pełne pudło przyjechało z nami. Bardzo słusznie-ziemia zamarznięta na kamień. Mnie martwiło co innego: mieliśmy już zgodzonego fachowca na wykopy okołofundamentowe i ocieplanie oraz stabilizację tychże fundamentów. W. rozmawiał z nim podczas swojego ostatniego pobytu i ustalił, że po świętach można by zacząć. Jeśli pogoda pozwoli, rzecz jasna. No i kurka wodna, nie pozwoliła. Bez zrobienia tych prac nie można ruszać z niczym innym, z werandą, podłogami, z ogródkiem przydomowym wreszcie. Mam nadzieję, że fachowiec się nie rozmyśli, bo tu tacy co robią i robią dobrze rzadcy są jak śnieg w sierpniu.
Ze zmartwienia umyłam zakurzony niemiłosiernie klosz lampy kuchennej sufitowej



oraz tej nad blatem roboczym



Ostrość tych zdjęć jest nader wątpliwa, chyba także skutkiem zmartwienia wesoły

Gęś przyprawiona poprzedniego dnia została zrobiona przez W.na sposób wielce zjadliwy (szczegółów nie znam, ale była dobra choć niefotogeniczna), do gęsi kolejne winko z zapasów.

Ja z kolei postanowiłam stanąć na wyżynach swoich możliwości kulinarnych i z pomarańczy, bardzo smacznych jabłek, gruszek w syropie, rodzynek namoczonych w Plisce i miodzie oraz z tartego surowego selera zrobiłam sałatkę owocową. Oto ona



Wieczór przy ciepłych piecach upłynął nam miło, a czy kolejny dzień był równie miły, przekonacie się kiedy
c.d za czas jakiś n.


  PRZEJDŹ NA FORUM