Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Niewesoło mi dziś, jak zresztą wielu innym. W Trójce taka piosenka o niepokojącym tytule "It's the end of the world"



Nie poddając się jednak nastrojowi przystępuję do kolejnych działań sprawozdawczych.
Z objazdami i skrótami tak to jest: są przydatne, kiedy wiemy dokąd prowadzą. Inaczej mamy jak w przysłowiu: kto drogę skraca - do domu nie wraca.
Janeczko niektórzy potrafią się nieźle urządzić ślepo jadąc za głosem Krzysia Hołowczyca w lokalizatorze GPS wesoły
A szkapy należą do W., który rozpoczął przygodę z konną jazdą równolegle z synami, kilkanaście lat temu. Dla synów miała to być odskocznia od aspergerowskiej fiksacji grami komputerowymi, a W. zaczął jeździć dla towarzystwa. No i teraz jest siedem sztuk plus kucyk z połamaną przy porodzie miednicą na dożywociu. Prezentacja bandy tu:

http://www.kompostownik.iq24.pl/default.asp?grupa=239858&temat=388383

Zapomniałam dopisać jednej rzeczy opisując przebieg wczorajszego południa i wieczoru. Otóż leżąc już w łóżku mimo relatywnie wczesnej pory, zachciało mi się klusek z serem i tąż zachcianką podzieliłam się z W. On nie zastanawiając się stwierdził, że nie ma problemu - składniki są, zaraz danie będzie gotowe. Co prawda od jakiegoś czasu przerzuciliśmy się na makarony z pełnego przemiału, ale uznałam, że nie powinno to pogorszyć smaku. Za czas jakiś W. doniósł mi do sypialni michę klusek z serem. Obejrzałam potrawę i zapytałam o śmietanę, która stanowi niezbędny dodatek, a której nie dojrzałam. W.wzruszył ramionami i oznajmił, że on śmietany nie dodaje, bo to trochę dziwne mieszać ją ze ...skwarkami. Oczy mi się otworzyły szerzej i pytam zatem: z jakimi skwarkami?! No jak to z jakimi?- W. na to. Chciałam makaron z serem to chyba jasne, że skwarki z boczku muszą być. On takie danie dostawał w internacie technikum leśnego w Zagnańsku w każdy piątek, to chyba wie. Ale jak się upieram przy śmietanie, to on już dodaje, proszę uprzejmie. W końcu też czytał o kuchni fusion czy coś i rozumie że łącznie kontrastowych smaków może mieć swoje uzasadnienie.
No to ja już nie wytrzymałam i mówię, że makaron z serem jest od początku świata na słodko i ser jest zmieszany z cukrem i śmietaną. Niektórzy jeszcze żółtko dodają. I żadnych skwarek absolutnie nie przewiduje się.
W. stropiony jeszcze usiłował mi perswadować i udowadniać wyższość kuchni regionalnej województwa świętokrzyskiego nad mazowieckimi fanaberiami. Nie doszliśmy do porozumienia w tej kwestii, ale oczywiście kluski zjadłam i podziękowałam za trud kucharski, no bo się facet postarał i w rezultacie nowa odsłona klusek z serem okazała się nie taka znów zła wesoły
Tyle suplementu.

Niedzielny poranek stanowiący początek cz. I zaczął się nieoczekiwanie przyjemnie, ponieważ po wieczornym deszczu zza chmur zaczęło wyglądać słoneczko! I choć nikt mnie nie budził, mam na myśli Kredkę, która znów złapała mentalną fazę dzikiego psa, który w ogóle olewa wszelką cywilizację i mieszkanie pod dachem w szczególności, wstałam dość żwawo. W. jeszcze pochrapywał, ja zajęłam się czyszczeniem paleniska i popielnika w kuchni starając się nie trzaskać fajerami. Wywaliłam cały popiół i rozpaliłam ogień, który daje mi jakieś pierwotne poczucie bezpieczeństwa i domowego spokoju.
Poranna kawka i można rozejrzeć się po okolicy.

Albiczukowski jeszcze w cieniu, ale kolor nieba zwiastuje słoneczne chwile







Nawet schyłek jesienie w słońcu wygląda pięknie.









Nowe tereny na byłym kartoflisku obsadzone dwa tygodnie temu



W. tymczasem wygrzebał się spod kołdry, spożył śniadanie i oznajmił, że idzie do lasu i zachęca mnie do przyłączenia się do wycieczki. Ja miałam już jednak zaplanowane szorowanie szuflad w komodzie, więc odmówiłam i poprosiłam go tylko o wystawienie wszystkich szuflad z zawartością na ganek i przesortowanie torebek z przyprawami.
Większość została wywalona do ognia, co chwilowo wprowadziło ziołową atmosferę w kuchni wesoły

W. i Kredka wyruszyli na męską wyprawę, a ja przystąpiłam do wywalania zawartości komody i dochodzenia źródła okropnego zapachu wydobywającego się z którejś z nich. Rychło się okazało, że mysi kadawer znajduje się w jednej z toreb z watą, więc nie wiele myśląc zutylizowałam całość w obawie, że Kredka może polubić taką maskotkę... Szuflady wystawiłam na zewnątrz, wyszorowałam dwukrotnie pod szlauchem i na koniec polałam wrzątkiem nie bacząc na to, że drewno może nie lubić takiego traktowania. I tak mam zamiar oskrobać fronty szuflad, bo jednak lakier odlazł tworząc białawe zacieki, metalowe uchwyty trzeba oczyścić ze śniedzi.

Wypatroszona komoda



W międzyczasie przyszły koty tambylcze, w tym kotka, której już prawie rok nie widziałam!



No to śniadanie na trawie



A potem relaks



Portrety





Szuflady wystawiłam na słońce i wzmagający się wiatr. Na ganku i w sieni pełno liści brzozy i igieł z modrzewia. Zamiatanie okazało się syzyfową pracą.

Dokończyłam sprzątanie w kuchni i wyszłam korzystając z pogody, widok za oknem w sypialni zachęcał wesoły




Trawy wciąż wyglądają pięknie. Te pióropusze miskantów nie gorsze od wymarzającej u nas trawy pampasowej





Niektóre byliny postanowiły jeszcze zakwitnąć, pewnie w skutek ciepłej i wilgotnej pogody, która nastąpiła po suchym do niemożliwości lecie.







Za płotem frontowym widok trochę przypominający wczesną wiosnę





Domek



Wiatr w porywach dmuchał porządnie, szum w gałęziach świerkowych wzmagał się i cichł. Zastanawiałam się, gdzie u licha podziewa się W. z psem. Minęły już ze trzy godziny jak wyszli. W końcu się pojawili, zadowoleni choć nieco mokrzy i ubłoceni. Pies zarządził relaks na słońcu, no ile można łazić. Podobno w lesie mało grzybów, za to tłumy ludzi. No to w sumie dobrze, że nie poszłam. Wolę las bezludny.



W. zajął się obiadem sporządzonym z posiadanych skromnych wiktuałów. Była to jego wariacja na temat kapusty kiszonej polegająca na podsmażeniu ustruganych na tarce warzyw: selera, marchwi i pietruszki, następnie dodaniu ich do podduszonej kapusty i cebuli oraz czosnku, a następnie dodaniu podsmażonych kawałków kiełbasy. Detali związanych z przyprawianiem nie znam, natomiast przy jedzeniu wydłubywałam liczne czarne kulki różnych rozmiarów, czyli pewnie pieprz ziarnisty i ziele angielskie oraz liście laurowe. To wszystko najlepiej smakuje z ziemniakami, ale został nam jeszcze makaron z dnia poprzedniego więc zjedliśmy z kluchami. Do tego winko.

Słońce szybko znikało za budynkami, wiatr wiał a chmury szybko przetaczały się po niebie.





Zamontowałam szuflady, pozmywałam po obiedzie i usiedliśmy przy lekturze. Ja zaczęłam książkę pt "Lato w Gaskonii" z przeświadczeniem, że jest to kolejna emulacja różnych Toskanii i Prowansji, ale w sumie tematyka adekwatna do relaksującego pobytu na wsi w Polsce w listopadzie wesoły Okazało się jednakowoż, że książka to potwornie monotonna i nudna relacja Anglika przebywającego na wsi w Gaskonii jako wakacyjny pracownik. Trochę chyba podobna to moich relacji z pobytów na wsi, bo opisująca po prostu z reporterską dokładnością dzień po dniu i wdrażanie się w obowiązki pomocnika w auberge i w gospodarstwie. Duch książek Petera Mayle'a kompletnie nieobecny. Flaki z olejem. Przewracałam strony czekając, aż może się akcja rozkręci lub choćby zaskrzy się angielskim humorem. Nic z tych rzeczy, więc odłożyłam zniechęcona.
W. czytał "Słowo Podlasia", więc ja sięgnęłam po coś, co jak się okazało, było czymś w rodzaju kultowej literatury lata temu. Mowa o "Kolosie" norweskiego pisarza Finna Alnaesa. Jednak chyba jeszcze nie dorosłam do takiej literatury.
Ostatnio jakoś gustuję w biografiach i książkach autobiograficznych. Zajęłam się zatem książką Moniki Jaruzelskiej "Oddech" której nie skończyłam w Wawie. O, i to było to wesoły

Znienacka zgasły lampy i wyłączyło się radio. No tak. Przez wichury pewnie awaria elektryczności. Poczekaliśmy cierpliwie i po jakimś kwadransie zasilanie wróciło. W sam raz na audycję w RL o lubelskich bibliotekarzach, o młynie papierniczym na Tatarach, powstałym w XVI w. tam, gdzie teraz jest młyn Krauzego. O historii lubelskich księgarń i bibliotek od czasów najdawniejszych. Pani redaktor wraz z pasjonatem tego tematu chodzili po współczesnym Lublinie odwiedzając miejsca opisywane w historii księgarstwa i opowiadali co było tam kiedyś a jak wyglądają te miejsca dziś, rozmawiali z mieszkańcami na temat przeszłości budynków, które kiedyś miały zupełnie inne przeznaczenie. Wspaniała audycja i świetnie zrealizowana.

Tu link to ciekawych informacji na ten i inne tematy:

http://teatrnn.pl/leksykon/node/180/m%C5%82yn_i_papiernia_na_tatarach_w_lublinie

Wyszłam jeszcze na chwilę sfotografować dawno nie widziany zachód słońca









I tak kończę tę część zapewniając jednocześnie, że c.d jak najbardziej n. być może jeszcze dziś, a jeśli nie, to dopiero po powrocie z MK.



  PRZEJDŹ NA FORUM