Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Reginko u nas już samo wstawienie drzwi ograniczyło przełażenie mysich procesji przez szpary. Została podłoga, która niestety wymaga solidnego remontu. A jarmuż "Działkowiec" kazał przemrozić, bo to podobno goryczkę likwiduje. Więc czekamy na mrozy wesoły

W odcinku listopadowym będzie mokro ale ciepło wesoły Zacznę od wstępu, który to będzie dłuższy niż zamierzałam i prawie połączy się z cz.I. Wszystko z powodu wielce skomplikowanej drogi do celu. Ale po kolei. Planowaliśmy wyjazd wczesną porą w sobotę, a konkretnie o 6.00. Rano gwałtowne pragnienie odwiedzenia toalety obudziło mnie z głębokiego snu, dzięki czemu przechodząc koło kuchenki z wyświetlaczem zauważyłam, że od jakichś 15 minut jesteśmy już w drodze... ponieważ była 6.15. Obudziłam W. i zaczęliśmy ślamazarnie gotować się do drogi. Na szczęście byliśmy spakowani, więc już godzinę później jechaliśmy sobie z naszą menażerią na wschód. Droga prowadziła bez kłopotów, słuchaliśmy muzyczki, która miała zagłuszyć drącego się niemiłosiernie kota wyrwanego ze snu na kanapie i planowaliśmy postój w Białej w celu zakupu szlifierki oscylacyjnej do skrobania drzwi wstępnie pozbawionych barwy fekalnego brązu, jak mawia Pat, za pomocą opalarki. Dotoczyliśmy się tymczasem do Międzyrzeca, gdzie w hotelu-zajeździe Chrobry W. siorbnął kawy, ja odsikałam psa patrząc na sine chmury przewalające się po niebie.

W Białej Podl. podjechaliśmy pod Bricomana, gdzie W. dokonał rozpoznania terenu. Wrócił z informacją, że na półkach króluje tandeta za 50-85 zł, a obsługa sama odwiodła go od zakupu sądząc, że może jest bardzo zdesperowany. Zadzwoniłam zatem do kolegi z branży, tambylca, z pytaniem gdzie tu można dostać przyzwoite elektronarzędzia. Trafiliśmy po kolei pod trzy podane adresy, wszędzie z tym samym skutkiem: niczego wartego uwagi nie ma (ale będzie na zamówienie już za 10 dni), a jeśli przypadkiem był jeden unikalny egzemplarz Boscha, to nie było do niego papieru i w ogóle był to egzemplarz z wystawy. Czyli generalnie mamy widły, kupi pan trzonek a za dwa tygodnie sprowadzimy panu zęby. Inna rzecz, że byliśmy drugimi klientami, którzy pytali o szlifierkę oscylacyjną w tym roku, jak nam wyjaśnił pan w jednym ze sklepów. Wszyscy byli przy tym bardzo mili i starali się być pomocni np. poprzez wyszukiwanie adresów konkurencji, u której może coś więcej jest wesoły Wkurzeni miotaniem się pomiędzy tłocznymi parkingami, uliczkami i licznymi klientami sklepów wielobranżowych ruszyliśmy do w/w kolegi, gdyż zostaliśmy zaproszeni na kawę.
U kolegi napiliśmy się kawy, herbaty oraz czegoś, co reklamował jako cud natury a mianowicie soku z granatu z Azerbejdżanu. Płyn ten przywozi hurtowo znajomy TIRowiec, który również wypróbował jego właściwości na sobie. Działanie ma polegać na zbawiennym wpływie na męskość poprzez regulowanie poziomu testosteronu.
Rekomendacja nie zniechęciła mnie od spróbowania, sok smaczny a czy działa - podobno dowody istnieją bardzo szczęśliwy
W końcu stwierdziliśmy, że trzeba ruszać w dalszą drogę, bo o ile Kredka łaziła sobie po ogrodzie to Kicia siedziała w kontenerze i coraz bardziej obawialiśmy się co będzie, gdy już z niego wyjdzie...
Wyjechaliśmy na drogę do Wisznic (Chełma, Krasnystawu, Włodawy - co tam kto woli), gdzie po jakichś 500m zatrzymał nas sympatyczny pan policjant z informacją, że z powodu wypadku musimy jechać objazdem. Przez Czosnówkę. Czyli cholera wie, którędy. Postanowiliśmy pojechać za miejscowymi, który niestety po kilku kilometrach rozpierzchli się w różnych kierunkach, a my znaleźliśmy się z powrotem w byłym mieście wojewódzkim.
W. klął już potwornie, ja usiłowałam znaleźć jakąś alternatywę na mapie i w rezultacie dojechaliśmy do pana policjanta po raz drugi (on utrzymywał, że widzi nas już szósty raz!). W. zapytał z rozpaczą: "Panie, jak to objechać?" Policjant na to: "Dojedzie pan do Sidorskiej i do końca. Wie pan gdzie jest Sidorska?" Mina W. wskazywała jednoznacznie, że wie gdzie jest Bursztynowa Komnata i Złoty Pociąg, ale Sidorska ni huhu. Ja dodam, że Sidorską wielokrotnie jechaliśmy i moglibyśmy tam wrócić, ale nie chciałam dolewać oliwy do ognia. Jako alternatywę pan policjant zaproponował skręt w prawo w las i dojazd drogą leśną do żużlowej, a potem powrót na asfaltówkę. Kilka samochodów z rejestracjami włodawskimi nawet skorzystało z tej opcji, więc W. rzucił:" To ja już wolę po lesie jeździć niż znów po mieście". Pan Policjant bezradnie rozłożył ręce w geście pt "Jak se pan chcesz". Skręciliśmy zatem w las i kompletnie nie wiedząc dokąd dojedziemy, przemieszczaliśmy się po leśnym dukcie błogosławiąc terenowość naszego autka.
Przed nami jechali inni





Zdjęcia oczywiście fatalne, bo w samochodzie bujało na wybojach, ale inni mieli gorzej wesoły

Dotarliśmy w końcu do drogi wysypanej czymś czarnym, więc chyba była to zapowiadana "żużlówka". Nadzieja na powrót na właściwy szlak skrystalizowała się w naszych umysłach na mur. Nie na długo. Na końcu drogi żużlowej zobaczyliśmy tył wozu strażackiego, co wskazywało niezbicie, że trafiliśmy centralnie w miejsce wypadku. Myślałam, że W. eksploduje z wściekłości. Kot już nie miał siły wydać żadnego odgłosu. Zrobiło mi się gorąco, bo jak stąd wyjechać to już zupełnie nie wiedziałam. W. postanowił zasięgnąć języka u służb i wrócił z wieścią w zasadzie optymistyczną, tj. że zamiatają drogę i za 10 minut odblokują wyjazd. Odczekaliśmy w milczeniu licząc każda upływającą minutę i wreszcie ruszyliśmy. W Wisznicach dokonaliśmy podstawowych zakupów i ok. 15.00 wylądowaliśmy u siebie zmordowani psychicznie i fizycznie. Z soboty zostały zatem jakieś nędzne resztki, nie mniej jednak c.d. z pewnością n. jak tylko się uporam ze zdjęciami.


  PRZEJDŹ NA FORUM