Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Małgoś myślę sobie, że ta Twoja i moja karma jest całkiem w porządeczku wesoły No a co do gotowania, to jak się pichci tak pysznie jak Ty, to grzech byłoby z kuchni wyganiać bardzo szczęśliwy
Naczynie owe, przyznam się, nie wiem do czego służy. To taki rodzaj tygielko-rondelka, W. przytaszczył je kiedyś z bazaru staroci.
Roletę rozwinęłam właśnie do tego momentu, aż koronka dotknęła parapetu. Powoduje to powstanie takiej fałdki, ale trudno.
Kochana, spokojnie. Wrócisz do tego w stosownym czasie wesoły

A tymczasem w niedzielę, której opis stanowić będzie cz.III i ostatnią tej relacji, obudziły mnie nie odgłosy polowania z nagonką a coś w rodzaju blasku słonecznego. Otworzyłam szerzej oczy chcąc sprawdzić skąd to przywidzenie. Za oknem mgła spowijała wszystko. Jednak była ona rozświetlona delikatnymi promieniami słońca! Pogoda zmieniła się diametralnie.
W. rozpalał pod kuchnią i pokrzykiwał, że idziemy dziś do lasu na grzyby. Co prawda zapomniał zapytać Bożenkę, czy grzyby w ogóle są, ale sprawdzi to empirycznie. Ja na to, że może on idzie i ewentualnie Kredka, ale ja zostaję, bo jest robota w ogrodzie, Kicia zostaje, bo... też ma robotę, a w ogóle wyjeżdżamy najpóźniej o 16.00 i czasu wobec tego niewiele.

Wygrzebałam się z łóżka, założyłam szlafrok i gumofilce, złapałam aparat i ruszyłam uwieczniać piękny poranek. Było chłodno i mokro, ale zapowiadał się słoneczny dzień.
Przed domem, za płotem i w ogrodzie:



















Mokre trawy po prostu skrzyły się w słońcu





Pobojowisko po naszej wczorajszej działalności na byłym kartoflisku i okolicach. No, nie wygląda to na dekoracyjną rabatę, prawdę mówiąc w ogóle nie wygląda to na rabatę pan zielony



Wróciłam do domu, gdzie W. już pitrasił jajecznicę. Zjedliśmy śniadanie, W. ubrał się, ubrał psa i razem wyruszyli na grzybobranie. Przed wyjściem przykazał mi podlać wszystkie posadzone rośliny.

Ja cyknęłam to, co wisiało w oknach od wczoraj







Następnie ubrałam się w strój ogrodniczy i wyciągnęłam wąż. Podlałam najpierw to, co rosło przy oborze, potem przemieściłam się w okolice angielskiej. Ponieważ W. z grubsza wytyczył szlak komunikacyjny pomiędzy kartofliskiem a angielską, postanowiłam poprawić nieco kształt tych poletek wyrywając trawsko i orząc motyką wolne od chwastów przestrzenie między roślinami. Wówczas i przyszła ścieżka byłaby lepiej widoczna.

Lałam sobie wodę i rozkoszowałam się ciszą, błękitnym niebem i słońcem. Potem chwyciłam motykę i przeorałam kartoflisko, potem dokończyłam odchwaszczanie angielskiej





W pewnym momencie usłyszałam miauczenie. Trzy metry ode mnie siedziała miejscowa kicia i chcąc zwrócić moją uwagę pomiaukiwała w moją stronę. Poszłam do domu po puszkę kociego żarcia, kicia galopem za mną. Nakarmiłam potwora i usiadłam na ganku



Kolejny gość





Zrobiłam sobie herbatę i siedząc w słońcu gapiłam się przed siebie. Oto mój axis mundi-pępek świata wesoły





Natchnęło mnie, żeby jeszcze oczyścić fragment pomiędzy jabłonkami, na granicy angielskiej. W odchwaszczonych plackach ziemi były tam posadzone dwie róże: That's Jazz i jeszcze jedna, kilka liliowców i powojnik. Teraz bujnęły się tam pokrzywy i taka trawa tworząca duże kępy, które jednak dość łatwo się wyrywa. Przez pół godziny ryłam zajadle i odrzucając wyrwane zielsko na kupę. Ogarnęłam ten fragment pozostawiając tylko dwie czy trzy największe kępy trawska oraz odrost robinii, z którym nie mogłam sobie poradzić.





Nadciągnął W. z Kredką, grzyby mieli, ale raczej ilości skromne i wyłącznie podgrzybki. W. postanowił, że część pójdzie do kapusty, a część po zblanszowaniu zabierzemy do domu na sos grzybowy.

Obejrzał skutki pozostawienia mnie w ogrodzie bez nadzoru i poproszony o wyrwanie robinii stwierdził, że trzeba toto zakatrupić chemią. Wzniosłam oczy ku niebu, ale chytrze stwierdziłam, że ona się ledwo trzyma ziemi, ale nie mam już siły walczyć z nią, więc może W. spróbuje wyrwać krzak i będzie z głowy. W. z ciekawości chyba dziabnął motyką, badyl gibnął się, ale nie puścił. W. przyniósł zatem siekierę, dziabnął w kilku miejscach i badyl wylazł wraz z gigantycznie długim korzeniem przypominającym węża. Zachęcony sukcesem zamachnął się na trawsko, powyrywał elegancko to, czego ja nie ruszyłam i gestem zwycięzcy oddał mi motykę.
Poszedł następnie posadzić jeszcze jedną jarzębinę jadalną, a następnie usiadł przed domem i zabrał się za czyszczenie grzybów.

Ja opłukałam ręce, wzięłam aparat i poszłam sobie spacer wokół domu. Kredka najpierw ryła kolejne dziury w okolicach Albiczukowskiego w poszukiwaniu nornic zapewne





Potem zaległa sobie na słoneczku na świeżo zrytym terenie





Obiecana pietruszka z warzywnika



Albiczukowski w słońcu



Za płotem















Chatka



W. pichcił kapustę, której zapach rozchodził się w promieniu kilkudziesięciu metrów. Do kapusty były ziemniaczki własnego chowu, co prawda rozmiarem przypominały większe orzechy, ale zawsze "swojskie" wesoły Zjedliśmy po talerzu tych delicji a resztę zapakowałam do wywiezienia do domu. Niestety nie mam zaufania do dostaw prądu a zatem zamrożenie części potraw w zamrażalniku nie jest rozwiązaniem. Raz pokusiłam się o zamrożenie całkiem pokaźnego zbioru grzybów i niestety wszystko szlag trafił, bo najwidoczniej nie było prądu jakiś czas, grzyby się rozmroziły i były do wywalenia. Zatem wszystko, co nie zjedzone zabieramy do miasta.

Po obiedzie jak zwykle pakowanie i ogarnianie domu. W. załadował owies u Bożenki i spakował dobytek. O dziwo wyruszyliśmy zgodnie z planem, po drodze odebraliśmy książki o Albiczuku od kolegi w Białej, który zakupił je dla nas, dzięki czemu nie musieliśmy wyjeżdżać jeszcze wcześniej, żeby zdążyć przed zamknięciem muzeum.
Droga początkowo bezproblemowa zrobiła się katastrofalnie zatłoczona po zjeździe z obwodnicy Mińska. Do lokalu wyborczego wpadłam na 15 minut przed zamknięciem...ale to i tak nie odwróciło biegu historii...
Co by nie jednak nie było, wrócimy na wiochę już w połowie listopada, a więc - do następnego razu!








[img][/img][img][/img]


  PRZEJDŹ NA FORUM