Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Misiu rechocz sobie do woli, na zdrowie bardzo szczęśliwy Cieszę się zawsze jeśli mogę rozweselić moją pisaniną.
Elu nazw odmian niestety nie mam: w kupie rosą dwa jakieś miskanty i rozplenica. Bardzo się rozrosły przez 4 lata. Myśleliśmy o przeniesieniu ich w dalsze części ogrodu, ale teraz uznaliśmy, że zostaną, bo wydłubać takie pecyny korzeni dla dwóch osób nawet i zaprawionych w bojach to galernicza robota.
Pat przyjęłam, że prawa natury mają wyższość i niech się dzieje wszystko z odwiecznym porządkiem i łańcuchem pokarmowym.
Co do pielenia to w zasadzie pocieszam się tym, że po osiągnięciu przez rośliny słusznych rozmiarów, sprawa chwastów staje się mniej uciążliwa. No a na angielskiej po bliższym przyjrzeniu się wyszło mi, że chwastów jest względnie niewiele, tyle że po deszczach wyrosły konkretnie.
Basiu a mój perukowiec zupełnie odwrotnie, choć wydaje mi się, że te plamy jasne to skutek przymrozków.
Marysiu no właśnie obawiałam się, że te wiejskie myszy mają twardy żywot i wypuszczone z kociego ryja dadzą nogę w jakiś kąt i odzyskają wigor.
Justynko jeszcze raz piękne dzięki! wesoły
Joasiu i jest znacznie bardziej zielono, niż w sierpniu, kiedy nas odwiedziłaś wesoły

W cz. II przystąpiliśmy do działalności ogródkowej, mając na względzie zawartość skrzynek z roślinnością do posadzenia. Ja jeszcze kontynuowałam porządki, W. rozładował zakupy. Oto zestaw wiejski do sporządzenia potraw niezbyt może wykwintnych, ale pożywnych i smacznych: zupy ogórkowej oraz żeberek w kapuście bardzo szczęśliwy



oraz zestaw prasy pokazującej, że na wsi to mieszka się w pięknych rezydencjach umeblowanych w kolorze nieskazitelnej bieli i ecru, gotuje się od niechcenia niezwykle wyrafinowane potrawy a nie wulgarną kapustę choćby na żeberkach z GS Wisznice, hoduje się kozy/konie/psy a nie, o zgrozo!, myszy i muchy.



Składniki "zupne" wylądowały w garze, tradycyjna kiełbasa została zawieszona nad kuchnią do podsuszenia. W. nadmienił, że spotkał dziadka ogrodnika, który zazwyczaj siedzi pod sklepem sprzedając własne owoce i warzywa, a w ogóle pasjonuje się uprawą drzew owocowych i szczepieniem starych odmian. Podobno ma jakieś egzemplarze gotowe dla nas! Strach to jednak sadzić wśród porażonych wszelkim paskudztwem drzew.

Kuchnia wiejska wesoły





W Radiu Lublin nadawano ciekawą audycję z cyklu Kalejdoskop Regionalny, której bohaterami i gośćmi w studiu byli właściciele firm obuwniczych i odzieżowych z Łukowa, np. dwudziestoparolatek, który sam zajmuje się również projektowaniem ciuchów. Szyje poza tym ubrania dla światowych marek. Dyskusja oscylowała wokół sprawy zatrudnienia w takich firmach, które działają prężnie, ale ... brakuje im wykwalifikowanego personelu, w tym przypadku szwaczek. Jest to efekt zdemolowania systemu edukacji zawodowej. Po prostu nie ma już młodych ludzi, którzy umieją szyć i nie wstydzą się, że z wykształceniem zawodowym chcą zarabiać na życie, a nie zdobywać dyplomy magistra w jakichś bliżej nie znanych szkołach wyższych, w których poziom nauczania jest żenująco niski, a pracy dla absolwentów nie ma. Gość audycji zadeklarował, że z miejsca zatrudniłby 20 osób w swoich szwalniach, ale... brak chętnych. Ręce opadają.

W. udał się do ogrodu po ustaleniu, że część roślin sadzimy pomiędzy już rosnącymi krzewami przed oborą od strony SN, a część na ex-kartoflisku. Tak to z grubsza wyszło w części przedoborowej:



Przy okazji ku mej radości okazało się, że zaschnięta na amen anabelka wypuściła liście!

Lataliśmy od czasu do czasu dokładać do ognia pod kuchnią i mieszać w garnku, przenieśliśmy resztę roślin na kartoflisko, a W. zajął się ich rozstawianiem.
Ja przeszłam się jeszcze na tyły i okazało się, że np. winogrona na stodole niestety przemarzły i do jedzenia się nie nadają. Gdybyśmy przyjechali we wrześniu, może coś dałoby się uratować.



Posadzony w ubiegłym roku świerk wężowy i głóg wielkoowocowy padły z powodu suszy smutny Za to jarząb szwedzki puścił pąki kwiatowe...



Podobnie leszczyny



Jesienne widoczki









Kredka na patrolu



Weszliśmy do domu w celu spożycia zupki, a następnie W. rozpoczął sadzenie większych egzemplarzy, a ja przejęłam drobnicę. W porządnie przekopanej ziemi pod kartofle grzebało się dość łatwo. Utworzył się co prawda totalny misz-masz, ale jak wcześniej wspomniałam, zmieniliśmy taktykę i obsadzamy czym popadło teren odperzony. Wyglądało na to, że padające deszcze nawilżyły porządnie teren, ale W. stwierdził, że mokrość sięga jakich 40 cm, głębiej suchuteńko!
W dalszej części kartofliska zalegały straszliwe ilości orzechów. Większość niestety w zasuszonym miąższu. Wyzbierałam część, ale u nas orzechy raczej nie cieszą się popytem, mamy jeszcze sporo z roku ubiegłego, nawet nie wiem, czy jeszcze nadają się do jedzenia.



Na drzewie drugie tyle... Na orzecha wydaliśmy jednak wyrok, ponieważ kompletnie nie wpasowuje się w wizję przyszłego zagospodarowania tej części ogrodu. Poza tym rośnie bezpośrednio pod przewodami elektrycznymi doprowadzającymi nam prąd do chałupki. Dwa orzechy rosną za oborą, więc wiewóry nie powinny mieć żalu wesoły

Kredka z nudów upatrzyła sobie mnie do przeszkadzania w pracy i domagała się zabawy w psa Cywila czyli w szarpanie pozoranta





Róża Paganini od Ewy posadzona



A tu - zagadka. Na kartoflisku taka roślina. Posiana przez W. Rozpozna ktoś ? bardzo szczęśliwy Ja nie miałam pojęcia co to.



Po posadzeniu wszystkiego zabrałam się za odchwaszczanie angielskiej. Głównie wyrosła tam bylica, pokrzywy i łopian, które po deszczach wystrzeliły świeżą zielonością. Motyka zakupiona latem przez W. na targu w Wisznicach jako babobiełacz świetnie sprawdziła się przy wyrywaniu pokrzyw i opornych korzeni bylicy. Za płotem pojawiła się Bożenka, która z okrzykiem: "gdzieście przepadli na tyle czasu?!" przywitała się ze mną patrząc przy tym krytycznie moje ubłocone ziemią ręce. No i tu zaczęło się o rękawiczkach. Ja oczywiście czasem zakładam, ale tym razem zapomniałam, a potem już mi się nie chciało po nie wracać do domu.
Rozmowa zeszła na wybory parlamentarne, na które zamierzałam w dniu następnym zdążyć do Warszawy. Bożenka kategorycznie stwierdziła, że na wybory nie idzie i nawet wójtowi odmówiła udziału komisji. Ja oczywiście agitowałam, żeby jednak poszła, ale ona nie i nie. Argumenty miała niestety takie, jak duża część naszego społeczeństwa: że żadni nie dadzą jej nic, co by jej poprawiło żywot: dodatek na dziecko już jej nie przysługuje, z wiekiem emerytalnym też pewnie się nie uda. No to po co ma iść... Ech, tak to jest: głosuje się na tych, co obiecali perkal i koraliki i nie patrzy się, że w pakiecie dostaje się również rzeczy ważące na całym funkcjonowaniu państwa, które mogą zdestabilizować demokratyczny porządek, który jednak, co by nie mówić, udało się moim zdaniem osiągnąć. Przez osiem lat nie było polowania na czarownice, bezustannego tropienia wrogów, retoryki martrologiczno-smoleńsko-bogo-ojczyźnianej i choć wiele elementów skomplikowanego mechanizmu zwanego państwem nie działało jak należy, a nawet nosiło ślady patologii, to gwałtowny skręt w prawo i sympatie dla takich skrajnych rewolucjonistów-demolantów jak Kukizowcy to dowód na to, że nadal nie odrobiliśmy lekcji z wychowania obywatelskiego. Tyle mojego komentarza.

W. dogadał się na jutro na odbiór kolejnej porcji owsa. Bożenka poszła do siebie, a ja w zapadającym powoli zmroku ryłam kolejne fragmenty angielskiej. W końcu przestałam odróżniać rośliny ozdobne od chwastów, więc wyprostowałam grzbiet i poszłam do domu.
W. tymczasem dokonał odetkania brodzika, którego odpływ zatkał na amen uwięźnięty korek typu "klik-klak" czyli taki automatyczny wciskany.Trzeba go było rozwiercić i pociągnąć razem z wiertłem do góry. Wylazł cały i postanowiliśmy na razie nie montować go ponownie, bo sytuacja łatwo mogła się powtórzyć. Przyczepi się jakieś kółko i w razie czego będzie można go wyciągać pociągając za to kółko.
Następnie zabraliśmy się za mocowanie tekstyliów okiennych. Zaczęłam od kuchni: W. zamocował uchwyty do pręta, który miał służyć do zawieszenia krótkiego płóciennego lambrekinu. To miało stanowić kompromis pomiędzy obrzydzeniem W. do wszelkich tkanin okiennych a moim pragnieniem udekorowania czymś naszych nowych okien wesoły

Z kuchni przenieśliśmy się do salono-jadalni, gdzie miały zawisnąć rolety rzymskie uszyte przez firmę Dekoria. Trochę się martwiłam, czy W. nie zbuntuje się widząc rozliczne śrubki i inne pizdryki, które w komplecie z roletą miały służyć do zamocowania jej na suficie. Niby instrukcja była, ale W. oglądał to wszystko z niepewną miną. Komentarz : "ja nic z tego nie rozumiem", trochę mnie wystraszył, bo groziło to rzuceniem roboty w kąt pod pozorem, że technika montażu jest nieodgadniona.
Po ok. 10 minutach wzdychania i mamrotania słów niecenzuralnych jednak z ulgą usłyszałam: "już wiem!". Przystąpiliśmy do przymierzania rolety do okna i mocowania zaczepów. Niestety okazało się, że zakupiona przez W. wkrętarka akumulatorowa firmy krzak nie daje rady z wkręcaniem śrub w drewno. W. męczył się jeszcze 10 minut i definitywnie stwierdził, że tym narzędziem się nie da. Porządna wkrętarka oczywiście została w domu. Nieśmiało zatem zaproponowałam, żeby W. zapytał Michała, syna Bożenki, czy nie ma lepszego sprzętu. W. westchnął, założył kurtkę i poszedł. Podejrzewałam słusznie, że ma nadzieję na brak wkrętarki w sąsiedztwie, co usprawiedliwiłoby odstąpienie od znienawidzonych prac technicznych.
Po kwadransie wrócił z wkrętarką i z głębokim żalem w głosie stwierdził: niestety miał...

Ożywił się jednak widząc, jak sprawnie mocują się poszczególne elementy. W końcu pierwsza roleta zawisła, a ja skonstatowałam... że źle wymierzyłam i jest o jakieś 5 cm. za długa diabeł Nie pomyślałam, że na dole jest jeszcze pasek koronki... No żesz!
No dobra tam! Grunt, że po zamocowaniu łańcuszka roleta ładnie składała się i rozwijała. Trochę była pognieciona, ale liczyłam, ze rozprostuje się sama, bo na odczepianie, prasowanie i znów przyczepianie zupełnie nie mieliśmy ochoty.

W sypialni było trochę więcej roboty, bo stół, który służył W. za drabinę, trzeba było przenieść pod okno, przy którym stoi łózko. Najpierw zatem odsunęliśmy mebel razem z śpiącą Kicią, wstawiliśmy stół i W. zajął się przykręcaniem, a ja zwinęłam dywan z salono-jadalni, wyniosłam na dwór, umyłam podłogę, wytrzepałam dywan jak się dało i zostawiłam do wietrzenia.
W końcu roleta nr 2 zawisła, wymiotłam jakieś kurze i śmieci z podłogi pod oknem, przetarłam mopem i można było dosunąć łóżko.
Efekt widać nieco na tym zdjęciu



Więcej fotek obrazujących nasze dokonania w zakresie dekoratorstwa okiennego oraz ogrodowego pokażę w c.d, który za czas jakiś n., bo muszę póki co pranie rozwiesić.



  PRZEJDŹ NA FORUM