Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Kochani, wczoraj nie dałam rady zabrać się za relację, ale dziś dla zachęty choć wstęp napiszę wesoły

Wrześniowy wyjazd przepadł z powodów różnych, a zatem na październikowy czekaliśmy ze zdwojoną energią. Ruszyliśmy w piątek przed 16.00, z pracy urwałam się legalnie, zwalniając się u Dyrektora Generalnego, który następnie zwolnił się u szefa, ponieważ także wybierał się do swojej hacjendy na wsi bardzo szczęśliwy Szef skomentował to w ten sposób: "o, następny się zwalnia! Impreza jakaś jest o 16.00, na którą nikt mnie nie zaprosił, czy co? "
Droga przebiegła bez zakłóceń z wyjątkiem jednego momentu, który poniósł nam ciśnienie: W. w ostatniej chwili wyhamował przed jakimś palantem, co sobie przypomniał, że z drogi do Wisznic musi zjechać do Łomaz. Wrósł nam w asfalt przed maską, a my zatrzymaliśmy się pół metra od jego zakichanego odwłoka... Dobrze, że ABS zadziałał.

Posiłek spożyliśmy w McDonald's koło Siedlec, dawno nie jedliśmy śmieciowego żarcia, więc napchaliśmy siebie i Kredkę nuggetsami i frytkami wesoły

Dojechaliśmy przed 20.00 lekko pokropieni deszczem i po wejściu do domu od razu zauważyliśmy kompletną demolkę w kuchni, głównie w okolicach kredensu. Jakaś liczna mysia rodzina (albo kilka) wlazła do naszych zapasów przez niedomknięte drzwiczki i naświniła tam w sposób straszliwy. No i w całym domu przy okazji też. A przykazanie działkowicza mówi, że wszystko należy przechowywać w szczelnych słoikach, puszkach itp. A tu herbaty, muesli, bułka tarta beztrosko pozostawione w torebkach. Zapach był nie do wytrzymania, więc mimo chłodu otworzyliśmy okna, W. zabrał się za rozpalanie w piecu, a ja za likwidowanie z grubsza pobojowiska. Za szorowanie wszystkiego zamierzałam zabrać się w dniu następnym z uwagi na konieczność rozgrzania wody w bojlerze.
Zdjęć nie zrobiłam, bo chyba każdy widział w życiu, co myszy potrafią, jak mają żarcie i im nikt nie przeszkadza diabeł

Z lekkim obrzydzeniem wyciągnęliśmy wszystko z półki z produktami spożywczymi i ...wywaliliśmy wszystkie opakowania oraz papier, którym wyłożone były półki. Kredka w tym czasie nerwowo wywąchiwała zapach małych zasr...ców we wszystkich kątach i usiłowała upolować któregoś z nich, jednak metoda wciskania ryja pod kredens i drapania łapami naokoło jakoś nie przyniosła oczekiwanych skutków.
Przy wyciąganiu talerzy kilka potworków smyrgnęło nam spod ręki powodując nerwowe wzdrygnięcia. W. pomstował na ród mysi utyskując, że na pewno "zasmakowało im miastowe żarcie", że "zrobiły sobie nalot na Pewex" i tym podobne. Uznał również, że zapach mysiej latryny zniweluje przy pomocy dymu z polana brzozowego... Efekt był doprawdy niebanalny oczko Po wywietrzeniu mieszanki gazów bojowych dało się oddychać w miarę normalnie bardzo szczęśliwy
Kontynuowałam przegląd. Butelki z oliwą i octem jabłkowym wyglądały na nietknięte. Wykonałam mycie podstawowe półek i zostawiłam wszystko do soboty. Na szczęście inwazja miała miejsce tylko w górnej części kredensu, reszta szafek była szczelnie zamknięta, przy czym dwie są dodatkowo wyłożone blachą od środka, co zapobiegło jakimś niszczycielskim działaniom. Po opróżnieniu półek pokazała się kolejna przedstawicielka bandy, która z rozczarowaniem obwąchała puste wnętrze kredensu i zniknęła za meblem. Bezczelność!
Zabrałam się następnie za czyszczenie parapetów i szafek z ekskrementów, wytrzepałam pościel,zamiotłam podłogi i wyparzyłam dwa kubki do herbaty.
Kicia nie wykazała zainteresowania pasożytniczymi sublokatorami, zeżarła porcję tego, co kupowałby twój kot i umościła się na poduszce W. w sypialni.
Kuchnia się nagrzewała, postanowiliśmy odpuścić palenie w piecu w salono-jadalni, bo mrozu przecież nie było. Co prawda pogoda nie zapowiadała się jakoś rewelacyjnie, ale póki co nie padało.
Wypiliśmy herbatę i uznaliśmy, że czas na spoczynek,mający nas pokrzepić przed kolejnym dniem. Dzień ów opiszę niebawem jako c.d., który po zrobieniu porządku ze zdjęciami oczywiście n.


  PRZEJDŹ NA FORUM