Wiejski eksperyment Pat - czwarta wiosna na wsi
Dario, ten czarnoziem to ziemia kupna, pod spodem jest lita glina, pod wierzbami jeszcze zbijająca się grudy, które kilofem można robić, pod płotem taka szara mazista, przeplatana kamieniami, która, gdy jest mokro lepi się do wszystkiego, a gdy jest susza, kamienieje tak, że tylko mocno zaostrzoną saperką można ją warstwa po warstwie zeskrobywać....

Ogród zahibernowany na sucho czeka na deszcz, który niby ma być jutro...zgodnie z prawem Murphego, powinno zacząć lać, akurat jak odstawimy z Flo auto do warsztatu i odpicowane na wysoki połysk będziemy musiały na nogach przemierzyć caluteńkie miasto, zeby odebrać Sarę z przedszkola diabeł

Tymczasem, krótka opowiastka z wczorajszego wieczora, publikowana już na FB, ale nie wszyscy korzystają, więc odpierając zarzut, że tam piszę, a tu nie, proszę bardzo bardzo szczęśliwy

Sara jako dziecko żywiołowe, mające więcej energii niż rozumu, co jakiś czas doznaje tyleż spektakularnych, co mało groźnych urazów. Matka przywykła, ma pakiet ratunkowy w postaci mrożonek do przykładania na guzy i magicznego syropu leczącego ciało i duszę (w aptekach sprzedają go jako syrop na apetyt, ale Sarze pomaga na wszystko wesoły ), weekendowy tatuś jednakże jeszcze Sary w akcji nie widział…do wczoraj.

Wczoraj późnym wieczorem Sara ganiając po pokoju poszła na czołówkę z metalową ramą łóżka, waląc w nią centralnie łukiem brwiowym. Jak wiadomo urazy łuku brwiowego są widowiskowe, krew sika, guz rośnie w oczach, ofiara wygląda jak Rocky po walce – no można się przestraszyć, jak kto nie przywykł. Zatem tatuś na widok kontuzji zbladł, poszarzał, spurpurowiał i poczerniał, a następnie ryknął „Łomatkobosko, dziecko się zabiło!”. Dziecko, które właśnie przestawało ryczeć, ryknęło na nowo, przekonane że puka do niebios bram, dziecko starsze ryknęło także, przekonane, że za moment zostanie ponownie jedynaczką, matka zatem pognała do kuchni po mokre kompresy, żeby jakoś bardziej podkreślić, że się stara i ofiarę ratuje. Mokry kompres tylko pogorszył sprawę, gdyż widowiskowo zabarwił się krwią, na co tatuś zbladł jeszcze bardziej i potykając się o rozmemłane kapcie pognał do szafy po wyjściowe spodnie, krzycząc „Na pogotowie trzeba!”. Dziecko starsze wpadło w regularną histerię, zawodząc „moja siostrzyczka kochaaaaaanaaaa!” (którą ledwie godzinę temu nazywała „wredną babą”), dziecko młodsze zaczęło coś niezbornie krzyczeć i dopiero jak się matka wydarła i armagedon nieco przycichł, to się dowiedziała, że dziecko młodsze nie umiera z bólu i cierpienia, tylko wrzeszczy, żeby zabrać kompres, bo bajki nie widzi bardzo szczęśliwy

Wobec ogólnej paniki, matka z rezygnacją zgodziła się na wyjazd ojca z dzieckiem młodszym na pogotowie, zwłaszcza, że dziecko młodsze podekscytowało się na myśl o kolejnej atrakcji, całkiem rześko przywdziało obuwie i pognało do drzwi, oczekując na fajną wycieczkę. No to pojechali…przez ciemny las, stada jeleni hasające po szosie, stada dożynkowiczów walające się po rowach, bo się właśnie dożynki powiatowe kończyły i ostatnie dźwięki koncertu zespołu „Boys” wybrzmiewaly po polach… na szczęście auto mieli szybsze niż dożynkowicze, więc na pogotowie dotarli przed tłumem facetów z widomymi oznakami bliskiego kontaktu ze sztachetami i ich kobiet w odzieży skąpej z rozmazanym makijażem, czepiających się zakrwawionych mężczyzn. Mimo to odczekać w poczekalni trochę musieli, dzięki czemu Sara z wielkim zaaferowaniem pierwszy raz w życiu widziała na żywo interwencję policyjną i funkcjonariuszy zakładających kajdanki rosłemu osobnikowi, który pożegnał się z lekarzem przyjaznym „Chu*** ci pokażę!”. W tym momencie relacji pożałowałam, że to nie ja pojechałam na to pogotowie, bo ciekawa byłam, czy pan informuje personel medyczny, że obrażeń żadnych nie pokaże, czy też przeciwnie obiecuje prezentację swoich męskich wdzięków.

Po małej półgodzince entuzjastyczna ofiara i zbolały ojciec weszli do gabinetu. Mocno zmęczony atrakcjami nocnego dyżuru pan doktor obejrzał obrażenia, które w międzyczasie zmalały do mało widocznego guza wielkości śliwki, pogadał z wyjątkowo towarzysko usposobioną ofiarą, a następnie spojrzał na tatusia i znużonym głosem zagaił: „A to pana pierwsze dziecko, co?” wesoły

Obrażony tatuś i uradowana atrakcjami ofiara wrócili koło pierwszej w nocy, rujnując matce ostatnią noc w tym roku, w którą można było się wyspać, zanim zacznie się piekło roku szkolnego….


  PRZEJDŹ NA FORUM