Dwa w jednym, czyli miejska dżungla
W niedzielę, zamiast się byczyć w ramach świętowania, po spacerze z psem zabrałam się za cięcie winorośli, która pokładała się już na rabacie na przeciwko Arlington. Chyba trzymam ja przez sentyment, bo posadziła ją jeszcze mama, ale owoców ma śladowe ilości, choć smaczne. Jeśli uda im się dojrzeć i osy nie zeżrą. Mając już sekator w ręku, ścięłam następnie przekwitłe badyle lawendy.
Potem uznałam, że składowisko w schodowym przekroczyło już moje prywatne granice tolerancji i zgarnęłam z komody opakowania z nawozem, stare gazety, tacki do grilla, tekturowe opakowanie gruszek przywiezionych ze wsi, z pralki kocie legowisko (uprane), jakieś torebki z odplamiaczami, wybielaczami, stertę drobnych monet wywalanych przed praniem z kieszeni W. i kilka par rękawic ogrodniczych w różnym stanie zużycia.
Potem zabrałam się za schody strychowe, skąd zjechały puste kartony po kocim żarciu, znów gazety, garnek rosołowy, dywanik łazienkowy, buty W., zapasowe poduszki na krzesła ogrodowe, butelkę z resztką wody, dwa sekatory i szczotki do butów.
Potem umyłam schody, a szafki odkurzyłam i nawoskowałam woskiem z barwnikiem, bo po szorowaniu z sadzy mają wciąż taki szaro-bury odcień.

Teraz jest tak:



Super wykwintnie nie będzie, bo obok stoi pralka, a przy pralce dwa wielkie pudła z chemią z Niemiec czyli proszkami. No i wielki kosz na brudy.
Przy okazji znalazła się moja bluza dresowa, której szukałam jakiś miesiąc, więc nagroda za dzielność jest bardzo szczęśliwy


  PRZEJDŹ NA FORUM