Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Aniu cała przyjemność po mojej stronie wesoły A roślinkom należało się solidne zaopatrzenie w wodę.
Pat tak, własnie tak. I niezależnie kto co sobie myśli, ja uważam, że był to człowiek niezwykły. Pechowo urodził się w złych czasach i chyba w złym miejscu.

Wyszliśmy na zalaną słońcem alejkę prowadzącą do parku czyli rozpoczynamy cz.V A oto i park:










Ładnie, elegancko rzec można, choć barwinki potrzebują trochę czasu na zadarnienie tej powierzchni. Przechodzimy w lewo koło kaplicy:





Maleńkie jeszcze krzaczki bukszpanów z czasem utworzą piękne szpalery o ile ktoś będzie o nie należycie dbać.









Wyszliśmy kierując się znów na rynek, mijając po drodze taką oto rzeźbę, ani chybi Święty Michał ukatrupia Szatana w postaci puciatego krokodyla wesoły



Na rynku zapragnęliśmy kawy i lodów. Niby nic szczególnego, ale szybko przekonaliśmy się, że w cukierni z dobrymi lodami kawy nie ma. Żadnej. Za to w kawiarni obwieszczającej, że mają najlepszą kawę w mieście, lody miały podejrzane jaskrawe kolory, więc nie kupiliśmy. Poprzestaliśmy na kawie, która była nie najgorsza, choć podwójne latte polegało na tym, że dolewali do normalnej porcji dwa razy tyle mleka...
Posiedzieliśmy przy stoliku, których kilka wystawiono na zewnątrz. Upał był konkretny, ludzie napływali całymi rodzinami i kupowali napoje, lody, desery... Spokój i senna, niedzielna atmosfera niewielkiego miasta.
Przeszliśmy jeszcze przez plac na rynku, gdzie ustawiono coś w rodzaju podium albo sceny z desek. W. stwierdził, że to może taka Agora dla tutejszych filozofów, którzy przychodzą tu wygłaszać swoje tezy. Kilku z tych filozofów nawet spotkaliśmy. Siedzieli pod krzakami, w cieniu i ścierali poglądy w słowach następujących: A co Ty mi tu takie głupoty pier...lisz! A to k...wa, wyper...laj stąd zaraz!pan zielony

Na jednej z rabat ujrzeliśmy coś w rodzaju nawiązania do wystawy, którą właśnie obejrzeliśmy:



Kupiliśmy sobie lody w wafelku, choć może powinniśmy się powstrzymać od słodyczy. Jednak hasło na jednym ze sklepów z odzieżą całkowicie nas przekonało, że nie ma co sobie odmawiać bardzo szczęśliwy



Wróciliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę powrotną. Zatrzymaliśmy się jeszcze na obiad w naszej dawno nie odwiedzanej Szeleściance. Właścicielka na nasz widok zakrzyknęła: sto lat! Co się z Wami działo?!

Dostaliśmy jedzenie oraz pierogi w czterech smakach do zabrania.

Wróciliśmy do domu, a pies obrażony na osunięcie jej od kulturalnych wydarzeń regionu wyszedł i zniknął w zaroślach. Ponieważ w ogóle mało się pokazywał podczas całego pobytu, oto zdjęcie, żeby nie było zarzutów, że pies był ignorowany a kot kumotersko lansowanywesoły



Zrobiłam pożegnalną rundkę po ogrodzie





Warzywnik częściowo odchwaszczony...



Bób nawet obficie obrodził, jak się okazało po wykarczowaniu zielska



Na froncie liliowce w Albiczukowskim











Grupa producencka aromatycznych placków bardzo szczęśliwy



Jedna z niewielu dyń. W. zerwał ją i przywiózł do miasta, ale okazała się być niedojrzała



Na angielskiej i w okolicach







Kicia położyła się w przeciągu, bo i jej temperatura 33 C doskwierała.



Zabrałam się tradycyjnie z a pakowanie rzeczy i sprzątanie. W. ruszył jeszcze ambitnie do warzywnika, chcąc dokończyć odchwaszczanie. Burza wisiała w powietrzu, choć niebo było dość pogodne.Następnie nazbieraliśmy płodów rolnych w postaci groszku, bobu i buraków liściowych. Mieliśmy także kilka główek całkiem ładnej kapusty. Wszystko zapakowaliśmy na samochód.
Ok. 8.00 wieczorem wsiedliśmy do autka i pożegnaliśmy naszą wiochę. Wyjeżdżając z Białej wjechaliśmy w oko cyklonu czyli w wielką czarną chmurę, z której dookoła waliły pioruny. Wiatr napierał na samochód, liście i gałęzie słały się na drodze. Potem lunął gigantyczny deszcz. Szczęśliwie dojechaliśmy do Siedlec, gdzie burze zostawiliśmy za plecami, a w domu byliśmy przed północą.

Zatem, do następnego razu! wesoły



  PRZEJDŹ NA FORUM