Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Justynko Klara była niezwykle ruchliwa podczas tego pobytu. Zwykle melinuje się na kanapie albo na łóżku w sypialni, a teraz świat zewnętrzny wydał się jej niezwykle atrakcyjny. Z całowaniem mordki jest pewien problem... Kicia nie chce zainwestować w Tik-taki bardzo szczęśliwy
Basiu też mam takie podejrzenia, choć jest znacznie niższy od tych "zwykłych " słoneczniczków, jakie rosną u mnie w miejskim. Ma dość zwarta kępę i krótkie łodygi.
Margolciu przez to, że pracę wkładamy średnio raz na miesiąc, efekty niestety częściowo znikają pod zwałami chwastów. Ale dzięki Ci dobra kobieto za docenienie tych hektolitrów potu i łez, a czasem i krwi utoczonej przez jadowite stwory wesoły
Joasiu atko u nas jakoś amatorów nie widziałam. A owoce już bardzo dojrzałe, trzeba było jeść szybko, bo leciutko podeschnięte niektóre były.

W cz. III będzie w zasadzie tylko o angielskiej, bo dzień z uwagi na zabójczą temperaturę i moją damską fizjologię skończył się nam gdzieś ok. 14.00
Poranek był jeszcze rześki, więc W. ok. 7.00 wyruszył, aby dokończyć dzieła sadzenia i kontynuować walkę z warzywnikowym buszem. Psa wcięło. Kot wyszedł na ganek i prowadził obserwacje.
Ja w okolicach 8.30 podreptałam na angielską i zaczęłam rozdłubywać kolejny odcinek. Natrafiłam na wzgórek ziemi o większej twardości, miałam wrażenie, jakby tu ktoś lata temu wywalił glinę czy coś w tym rodzaju. Dziabałam to zajadle, nieco rozkruszyłam wierzchnią warstwę, wyrwałam większe kępy perzu i odpuściłam. Widocznie i ruski traktor tu nie da rady...
Wypieliłam resztki pokrzyw pod płotem odsłaniając kolejne róże. W. zrobił sobie przerwę i pojechał coś tam kupić w Wisznicach, a ja ryłam sobie dalej. Gorąco było jak w piekle, ale postanowiłam ten odcinek dokończyć choćbym potem miała paść trupem.

W okolicach 11.00 zatrzymałam się na ostatniej róży pod płotem i skończyłam!







Tu widać rabatę wcześniej utworzoną ze ściółką zrębkową oraz jedną z dwóch ścieżek technicznych, które tymczasowo funkcjonują jako dojście do głębszych części rabaty.







Jeden z powojników (powodów pożarcia się pomiędzy mną i W.) posadzonych w ubiegłym miesiącu, zakwitł skromnym kwiatkiem



Dosadziliśmy także wielosił, może tu jakoś będzie rósł, bo te w miejskim z nieznanych przyczyn odmawiają współpracy



Tu w centralnej części obrazka widać tę gliniastą górkę ze zmemłaną trawą i trzonkiem od motyki



Umordowana jak koń po westernie usiadłam sobie na leżaczku w cieniu i kontemplowałam otoczenie z lekka nieprzytomnym wzrokiem.







Poszłam po książkę (kupiłam sobie trzy kryminały Mariusza Czubaja) i kubek z piciem. Nadjechał W. z zakupami i zrelacjonował, że w kiosku z gazetami jak zwykle uciął sobie pogawędkę z panem sprzedającym. Jak leśnik z myśliwym wesoły Rozmowie przysłuchiwał się jakiś facet, ubrany nieprzyzwoicie elegancko jak na standardy tamtejsze, kupił jakąś gazetę i wyszedł. Tegoż faceta W. spotkał jeszcze w sklepie spożywczym, w towarzystwie równie eleganckiej kobity.
Facet podszedł do W. i zagaił nawiązując do zasłyszanej rozmowy: Pan jest leśnikiem? Owszem, odpowiedział W. Bo widzi pan, my właśnie zakładamy ogród niedaleko Białej, a właściwie, poprawił skwapliwie, zakładamy park leśny. I bardzo nam sosny chorują, wiem pan. W ciągu kilku dni żółkną i już są martwe. W. wymienił nazwę choroby i stwierdził, że drzewa należy usuwać.
Na to pan gwałtownie zamachał rekami i wypalił: A nieeee! My mamy taką ekipę ogrodników, oni u Mai w Ogrodzie występują. Przyjeżdżają do nas regularnie i podlewają każde drzewo takim specjalnym środkiem. I spojrzał z politowaniem na W. W. wzruszył ramionami i jak to Asperger odparł: to tak jakby pan chciał karmić trupa. Ale życzę powodzenia.
Konwersacja się zakończyła, państwo wsiedli do wypasionej fury i oddalili się w celu zapewne dalszego wydawania pieniędzy na rzeczy beznadziejne czyli pchania przysłowiowemu psu w d..., znaczy się pod ogon.

W. stwierdził, że może najpierw zjemy co nieco, a potem on jeszcze popracuje w warzywniku. Niebo zaczęło się chmurzyć, w Radiu Lublin zapowiadali wieczorne burze.
Upitrasiliśmy pstrąga na grillu, zjedliśmy z surówką z warzyw sezonowych i popiliśmy winem.
Potem W. utknął w warzywniku, a ja posiedziałam jeszcze jakiś czas z książką. Nie do wiary, ale trzeba nadludzkich upałów uniemożliwiających pracę, żebym mogła odpocząć jak człowiek!
Co prawda co jakiś czas zrywałam się, żeby coś tam wyrwać z dostrzeżonych chwastów, ale padałam na leżak po kilku minutach kompletnie mokra i zziajana.

Potem jeszcze utrwaliłam piękno przyrody:





Hortensja dębolistna







Róża nn-ka rozkwitła



A także Queen Elisabeth



W. zakończył działalność, bo i pracować się za żadne pieniądze nie dało. Zrobiło się jeszcze bardziej duszno, choć wiatr wpadał coraz silniejszymi podmuchami. Znienacka objawiła się Kredka. Czyli będzie burza.
Usiedliśmy sobie przy stole przed domem i pożerając czereśnie (5 zł za kg) gawędziliśmy i patrzyliśmy na rozwój wydarzeń.
W końcu zaczęło się robić coraz ciemniej, chmury miały odcień ciemno grafitowy, od zachodu coś nadchodziło...

Weszliśmy do domu zabierając rzeczy, które mogły pofrunąć lub zamoknąć. W drodze do łazienki zobaczyłam coś takiego



Potem było tak



Lunął deszcz, a my cieszyliśmy się, że podleje ogród, bo w myśl cytowanego już kiedyś powiedzenia: Na ch... dziesięciu agronomów, skoro wystarczy jeden wiosenny deszcz, liczyliśmy na solidne nawodnienie terenu.
Deszcz letni też był bardzo przydatny. Kilka głośniejszych grzmotów spowodowało u Kredki chęć zagrzebania się od kołdrę pomimo tropikalnej temperatury.
Potem już tylko ulewa huczała na blaszanym dachu, a my zasnęliśmy zanim się skończyła. Obudziliśmy się w niedzielę, co do której wypowiem się gdy c.d. jak zwykle n.



  PRZEJDŹ NA FORUM