Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Joasiu Jo dzięki, że jesteś ze mną wesoły
Justynko paputku Klara miała całą sesję foto, uznała bowiem, że wycieczka do ogrodu może być całkiem interesująca.
Joasiu atko burza była, fakt. Ale poza solidnym podlaniem ogrodu nie pozostawiła po sobie śladu.
Justynko no jakżeby inaczej! bardzo szczęśliwy
Misiu aromat był konkretny, krowie placki pierwszej jakości bardzo szczęśliwy

Zatem cz. I czas rozpocząć, pogoda jak drut, a spodziewanych upałów jeszcze nie widać. Wstałam sobie spokojnie w okolicach 8.00. W kuchni urzędował W. i posilał się tym, co przywieźliśmy z domu. Minę miał coś nietęgą, więc się pytam, o co chodzi. W. na to, że pies gdzieś zniknął, w ogóle nie widać bydlaka nigdzie, więc po śniadaniu wsiada w samochód i jedzie w objazd po okolicy. Zdenerwowałam się, ale umiarkowanie. Zaparzyłam kawę i wyszłam przed dom. Ciekawe, którędy zwiała... Psy nigdzie w okolicy nie szczekały, co wydawało się dziwne, bo Kredka zwykle spiernicza w poszukiwaniu wrażeń towarzyskich, a nie samotnych spacerów po lesie.

Przed domem istne lato w kolorach różnych, z przewagą żółto-brązowych plam rudbekii















Powojnik nn oszalał





Podwórko i łąka za stodołą wykoszone. Zatem Bożenka sąsiadowi przekazała naszą prośbę, a on zrobił nam dobry uczynek i dla siebie korzyść w postaci siana dla krówek.



W. rozładowywał tymczasem samochód z roślin pomstując, że jego ukochane kartofle szlag trafił. Twierdził, że to za sprawą zarazy ziemniaczanej. Jak dla mnie wyglądało to, jakby wszystko po prostu uschło. Widok doprawdy smutny...





Łaziłam po terenie, psa nadal ani widu ani słychu. Widoki na różance sprawiły, że na chwilę zapomniałam o domniemanej ucieczce na wieś w wykonaniu Kredki. Zakwitły dorotkopodobne, przy czym dwie skrajne są łudząco podobne do siebie, a środkowa jaśniejsza i jakoś tak ku ziemi bardziej rosnąca.













Pozostałe róże już po kwitnieniu niestety. Kwitły jeszcze Ritausmy i jakaś taka nieco sponiewierana chyba suszą, której znacznik tradycyjnie tkwił gdzieś pół metra pod ziemią i zrębkami





A, pardon. Jeszcze kwitnie Queen Elisabeth i jeszcze jedna nn-ka





Zakwitły też lilie, mało spektakularnie, ale liczba roślin z pąkami daje do myślenia. Niestety zakwitną już po naszym wyjeździe.







Przemieściłam się w stronę sadu.



Na rabatce ze zdobycznymi czyli wykopanymi w lesie ostróżkami mamy... las tojadów



Widok na domek



Nagle dobiegło mnie pochrapywanie zakatarzonego Lorda Vadera i dostrzegłam Kicię zmierzająca w moim kierunku odważnym i zdecydowanym krokiem Wojsk Ochrony Pogranicza.
Oto Kicia od strony rufy, że tak powiem:





Oraz od strony prawej i lewej (kolejność dowolna)





Kicia od dzioba czyli paszczy



oraz widziana z góry





Podczas sesji foto zatrzęsły się i zaszeleściły krzaki przy oborze, z których to wylazła niemiłosiernie zaspana Kredka. Rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem i podreptała do domu napić się wody. Odetchnęłam z ulgą i zawiadomiłam W., że można odwołać alert. W. zatem postanowił załatwić zakupy w Wisznicach, co znaczyło, że muszę sporządzić listę. Zasadniczo ograniczyliśmy się do produktów grillowych i napojów. Dzień był ciepły, choć wietrzny i słonce co jakiś czas chowało się za chmurami.

Jeszcze kilka widoczków z ogrodu, niestety nie mogłam się dogadać z aparatem i część zdjęć jest zdecydowanie prześwietlonych:









To chyba arcydzięgiel, ale nie jestem pewna.



Susza jednak niektórym roślinom bardzo zaszkodziła. Tawułki poległy



Z obserwacji wynikało, że po primo: motyli jest mnóstwo, wśród rabat z kwiatami, szczególnie na rudbekiach fruwały ich całe chmary. Secundo: ślimaków brak, zwierzę tu widać całkiem nieznane, wymarłe lub wyjedzone przez naturalnych wrogów. I tertio wreszcie: żeby nie było tak cudownie i sielsko, niemal natychmiast rzuciły się na mnie krwiożercze gzy, które przysysały się, gdzie się dało i powodowały, że człowiek wykonywał szereg gwałtownych ruchów zakończonych głośnym plaśnięciem w miejsce, gdzie siedział przebrzydły owad. Wkrótce nogi i ramiona miałam upstrzone czerwonymi plackami.

W. pojechał ustawiwszy zraszacz na rabacie angielskiej w celu zmiękczenia zeschniętej ziemi przed odchwaszczaniem, a ja zlustrowałam rabatę żurawkowo-goździkową. W zasadzie trudno się było zorientować, co na niej miało niby rosnąć, ponieważ pokrywał ją jednolity kożuch z gwiazdnicy, w który wkomponowane były inne chwasty, nieznane mi z imienia. Zabrałam się najpierw za usuwanie rękami tej plątaniny.
Tu już kawałek odsłonięty:



A tu widać jeszcze część nieoczyszczoną



Z korzeni wybija także robinia, odrosty dały się łatwo usuwać, ale pewnie chemia będzie niezbędna, bo będą tak odrastać
ad mortem defecatem bardzo szczęśliwy

Potem sięgnęłam po narzędzie i przeryłam ziemię rozdłubując pozostałe w ziemi korzenie. No i taki był efekt końcowy



Następnie zabrałam się za oczyszczanie angielskiej, oganiając się nerwowo od gzów i robiąc coraz dłuższe przerwy, ponieważ słońce było coraz wyżej i temperatura rosła w tempie.
Powrócił W. z zakupami, które rozpakowaliśmy i następnie przejrzeliśmy prasę lokalną. Jakoś nic nas nadmiernie nie zaciekawiło. Postanowiliśmy przeczekać najgorętsze chwile, a następnie zająć się sadzeniem. Zraszacz sikał wodą, co jakiś czas go przestawialiśmy konstatując, że chyba tym razem rachunek za wodę będzie rekordowy. Wyszłam jeszcze uzbierać kwiatków do wazonu:



Wówczas dobiegło mnie wściekłe klekotanie gdzieś w pobliżu. Znów para bocianów usiadła na słupie elektrycznym, a ja zastanawiałam się czy nie chcą mi odłączyć zasilania.





I tym ornitologicznym akcentem kończę tę część, uprzedzając, że co jak co, ale c.d. jak gdyby nigdy nic n.


  PRZEJDŹ NA FORUM