Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Dziewczęta, dziękuję po stokroć za wizyty, komentarze i przede wszystkim za cierpliwość, bo okropnie mi się odwlekła ta relacja dnia ostatniego. Zresztą nie jestem pewna, czy czekanie się opłaciło, bo tu nic fascynującego nie będzie. Wyścig z czasem, a i tak wszystkiego nie zdążyliśmy zrobić, co staje się już praktycznie tradycją.

Najpierw odpowiem Joasi atce w sprawie Klary: nie ma strachu, kot miał luksusową opiekę naszych znajomych, którzy doglądali jej dwa razy dziennie, przy okazji nadzorując, czy w domu wszystko OK. Nie wykazywała objawów żalu ani rozczarowania, że nie pojechała. Zresztą te uczucia są jej obce, jak sadzę bardzo szczęśliwy


Jeszcze raz dziękuję, że umiecie tak ładnie pochwalić naszą stolarkę okienno-drzwiową. Służę oczywiście namiarami na firmę dla chętnych.

Pat, Iwonko nie wiem, jakim cudem jesteśmy w stanie tak zap... przez te kilka dni, motywacja wzrasta patologicznie, choć wydawałoby się, że na widok dżungli i stepu szerokiego ręce nam powinny opaść i wszelki zapał sklęsnąć.Ale wiadomo: robota głupiego lubi bardzo szczęśliwy
Bea, Aniu żremy się otóż regularnie o kupno/lokalizację roślin. Tzn. W. rości sobie monopol na w/w, a ja mu robię wbrew, choć wiele moich pomysłów potem zaakceptował, a nawet odnosił się do nich z entuzjazmem... no, powiedzmy, że bez odrazy bardzo szczęśliwy Nawet róże jakoś znosi lol
Moniś trawę dajemy jako ściółkę wokół krzewów. Udaje nam się zrobić takie placki wokół, dzięki czemu chaszcze tak dramatycznie nie zarastają. Trawę skoszoną na łące zagospodarowuje sąsiad, który zresztą sam ją kosi.
Misiu Jakimś cudem nie mam problemu z rozruchem dnia następnego, najgorzej jest wieczorem, kiedy już leżę w łóżku i wszystko mnie potrafi tak boleć, że spać nie mogę.
Ewunie już się zabieram za dokończenie relacji!

W niedzielę, która stanowić będzie cz. V i ostatnią tej relacji pospałam nieco dłużej, czyli gdzieś do 7.30. W. niczym nie warczał z okazji święta, ale poleciał już w samych gatkach (ku uciesze lub zgorszeniu idących do kościoła) do warzywnika, kończyć pielenie. Ja ubrałam się stosownie do obrażeń słonecznych na ramionach i postanowiłam skorzystać z wczesnej godziny i dokończyć grabienie siana i ściółkowanie. Upał znów miał być bardzo dokuczliwy. Zresztą słońce świeciło jak brzytwa i zdjęcia będą okropnie "twarde" jak ja to sobie nazywam.

Na początek jak zwykle rabaty przed gankiem







Idąc dalej w stronę furtki do Bożenki



Obejrzałam przy okazji migdałka i niestety, mimo wcześniejszego uznania dla jego odporności, zauważyłam, że zaraził się od drzew owocowych i powolutku zdycha smutny



Krzewy zdobne w sadzie



I w tył zwrot



Zdjęcia robiłam co jakiś czas w przerwach między jednym a drugim stosem zgrabionego a potem rozparcelowanego wokół krzewów siana. Upał już się wzmagał, co chwila latałam do domu po wodę i sprawdzałam, czy W. jeszcze żyje. On miał lepiej, bo w warzywniku jeszcze było sporo cienia od orzecha. Słychać było tylko od czasu do czasu pomstowanie na marne plony sałaty, ewentualnie podśpiewywanie rzewnych melodii, co z mojej perspektywy przypominało raczej smutną nutę niewolników na plantacji bawełny bardzo szczęśliwy

Na różance znów domysły, którym temperatura nie sprzyjała. Jakie licho podkusiło mnie do posadzenia wszystkiego podobnego w jednym miejscu i pogrzebać znaczniki??? Powinny być tu: Gipsy Boy, Tuscany, Rose de Resht, Ambroise Pare, Reine des Violettes.

Tę na szczęście rozpoznaję




i tę



A czy to może być Gipsy Boy?




Tu już kompletna klapa





Stojąc między różankami



Zakończywszy prace przy sianie poszłam na angielską wlokąc węża, bo uznałam, że drugie podlewanie w te tropikalne temperatury należy się posadzonym roślinom.






Popieliłam także co większe chwaściory zagłuszające już niedawno posadzone róże. Wszystkie wyglądały jednak na żywe, więc mam nadzieję, że płot Bożenki w ciągu kilku lat zostanie pięknie ozdobiony i stworzy piękne tło dla rabaty w stylu angielskim, która póki przypomina rabatę angielską po przemarszu pułku piechoty (angielskiej, rzecz jasna bardzo szczęśliwy).

Słońce paliło, gorąco było jak w piekle, zatem weszłam do domu i wzrok mój padł na pudła z podporami do roślin, tymi w kształcie łuków. Początkowo uznałam, że się nie będę bawić w skręcanie tego badziewia, ale potem jednak pomyślałam, że skoro kupiłam, to niech postoją ile wytrzymają. Tym bardziej, że kilka róż wyraźnie domagało się wsparcia lepszego od listew drewnianych pozostałych po robieniu elewacji, sterczących pod różnymi kątami z ziemi na różankach.

System montażu był identyczny jak w tych poprzednich, tylko rozmiary były znacznie większe i przestając mieścić się z pałąkami z rurek w sieni, przeciągnęłam cały majdan do kuchni. Tu manipulacje spowodowały zrzucenie wszystkiego z okapu nad kuchnią i częściowo ze stołu, ale po jakimiś czasie skręciłam jedną sztukę.
W międzyczasie przyszedł W. i uwalił się na kanapie obserwując mnie podejrzliwie, czy aby nie każę mu uczestniczyć w tym zajęciu. Poprosiłam go jedynie o wymianę śrubokręta, a poza tym sama sobie radziłam.

No i już mogłam spróbować ustawić toto w różach. Jedna podpora wylądowała przy Fruhlingsgold i Lykkefund nr 1. Nieco trudności sprawiało mi wbicie podstawy w ziemię, bo bałam się, że rurki wygną się jak odwapnione kości, ale jakoś się udało. Może nie do końca idealnie równo, ale to szczegół bardzo szczęśliwy





Druga powędrowała pod którąś z "Dorotkopodobnych" czyli Excelsę lub Dorothy Perkins. Róże podwiązałam do łuku i życzyłam sobie wszystkiego najlepszego.
Zajrzałam jeszcze na rabatę żurawkowo-goździkową, gdzie żurawki to import z Mazowsza, a goździki brodate tubylcze, przy czym co roku jest ich więcej! Myśleliśmy najpierw, że to Bożenka cichcem dosadza, ale rosną tak nieregularnie, że to z pewnością naturalne rozmnażanie.



Żurawki przyjęły się świetnie i rosną sobie tworząc kolorowa plamę. Goździki dopiero zaczynały rozkwitać



Podokręcałam jeszcze niektóre elementy podpór i udałam się pod oborę, gdzie rozkwitały coraz śmielej naparstnice





W. tymczasem postanowił dokończyć sadzenie. Zabraliśmy się za uporządkowanie resztek po stosie desek przy narożniku obory. W tym miejscu zagościła Anabelka



Krzewy ozdobne od strony SN w wystrzyżonej trawie i otoczone kołnierzami z siana



Dżungla podoborowa. Ten bajzel widoczny w chaszczach to moje próby wytłuczenia pokrzyw zarastających wejście do obory przy pomocy płachty starej folii, która miała w założeniu zdusić wszystkie badyle. Podziałała jednak jak namiot foliowy, gdzie panują cieplarniane warunki, a woda deszczowa dociera przez rozliczne dziury. Dzięki temu pokrzywy tutaj przypominają palmy w tropikach (tylko wysokością niestety) i unoszą folię na pół metra. diabeł Z nieznanych przyczyn ciągle ten wynalazek zostawiam mimo zupełnie nieudanych wyników eksterminacji.



Na rabacie przy ganku dostrzegłam takie cudo. To pąk chabra wielkogłówkowego, który w słońcu wyglądał jak zrobiony z płatków czystego złota



Wyrywając napotykane chwasty dotarłam do hortensji dębolistnej, która zakwitnie w tym roku, po raz pierwszy.





Na różance kolejna nn-ka rozpocznie kwitnienie





Jak patrzę na te zdjęcia







to mam wrażenie, że może powoli osiągamy taki stan na tej części terenu, że po wykoszeniu trawy i pokrzyw widać już zarys całości, a nie tylko chaotyczne wysepki nasadzeń. Jeszcze długa droga przed nami, ale chyba postęp jest wesoły

Kartoflisko W. Za nim jabłonki, przy których miały rosnąć kości niezgody czyli powojniki. W rezultacie rośnie jeden, a drugi ... nie pamiętam!



Paprotka nn uratowana z fundamentów. Ma ciekawy pokrój, wszystkie liście ma skierowane pionowo do góry





Jedyny wielkokwiatowy powojnik, który zakwitł



I znów różanka





















W. poszedł sadzić jakieś kolejne drzewo, które przywieźliśmy, a ja zajęłam się przycinaniem łopianów, które przez iniekcje dołodygową z round'upu mieliśmy pozbawić życia. W. ryknął znienacka, że coś wykopał. Wizja garnka ze złotem rozbłysła przed moim rozpalonym upałem i pracą czołem. Niestety znalezisko stanowił fragment sztucznej szczeki z rodzaju "szuflada" czyli pełen komplet. Zastanawialiśmy się, czy dalsze kopanie nie spowoduje dogrzebania się do właściciela uzębienia i troszkę nam się zrobiło nie teges.

Zrobiło się popołudnie, pora kiedy powoli przygotowywałam już nasz dobytek do transportu. Jednak szans na wyjechanie o ludzkiej porze nie było z uwagi na fakt, że W. przystąpił do odchwaszczania kolejnej połaci warzywnika, jakbyśmy mieli turnus wegetarian do wykarmienia oraz z uwagi na obezwładniający upał, który wykluczał możliwość podróżowania, szczególnie z psem.
Dla psa zresztą przystosowałam naszą dawną wanienkę i uskuteczniłam w niej basen kąpielowy. Co prawda nie ma jak porządne cuchnące bajoro, ale z braku laku i kit ujdzie







Pięknie zakwitło parzydełko



A nad różanką i częściowo nad angielską pachniała nieziemsko robinia



Powlokłam się z wiadrami z wodą w celu podlania posadzonego drzewa w dalszej części alejki prowadzącej do stodoły.
Bożenka zawołała mnie do płotu pytając, czy W. bierze od niej owies jak zwykle. Powtórzyłam pytanie rycząc w kierunku W., który odpowiedział, że tak, oczywiście tylko musi skończyć warzywnik. Walnął się jednocześnie z całej siły dłonią w czoło, co miało oznaczać, że o czymś zapomniał. Mianowicie o workach. Bożenka machnęła ręka i stwierdziła, że ona wobec tego sama zacznie sypać do worków.

Ja się już udałam do domu spreparować coś na obiado-kolację oraz pakować klamoty.
Nie pokazałam w poprzedniej części, że przywiozłam obrazek, który narysował mój śp. dziadek jako uczeń gimnazjum



W. przyszedł zatankować jakiś napój i rozpalił grilla. Następnie podjechał autem do Bożenki po worki z owsem. Miał przy okazji pogadać z sąsiadem na temat koszenia. Wrócił po kwadransie i stwierdził, że Bożenka zaoferowała się, że sąsiada jakoś umówi.
Zbliżała się 20.00, kiedy upitrasiliśmy coś do jedzenia, Następnie W. poszedł jeszcze do warzywnika posiać rzodkiewkę i coś tam jeszcze. Mieliśmy jeszcze pryskać sad, ale już nie było szans. Na razie jabłuszka takie



Ja pozmywałam, ogarnęłam dobytek i poszłam pod prysznic.
W. wrócił wreszcie i przystąpił do kompletowania narzędzi, które wracały do miasta. Motyka i babopiełacz zostały wesoły



Słonce już prawie zaszło



Wreszcie ok. 22.00 umyci, spakowani wsiedliśmy do auta i ... żegnaj domku! Do następnego razu!



  PRZEJDŹ NA FORUM