Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Dziewczynki, witam najserdeczniej wesoły
Wstęp już był, a zatem pora na cz.I, która dla mnie i dla W. rozpoczęła się o różnych porach. Ja po przyjeździe zarejestrowałam jedynie, że trawa jakaś taka wysoka naokoło, ale ponieważ była 2.00 w nocy, dałam sobie spokój z dalszymi eksploracjami i poszłam spać. W. natomiast wlazł w dżunglę otaczająca dom i donośnym głosem obwieszczał, co widzi. Uświadomiłam mu, że wrzaski o tej porze, nawet bardzo entuzjastyczne i na trzeźwo, nie są mile widziane. Być może nawet wrzaski pijackie spotkałyby się z większą pobłażliwością...
Kredka wlazła w gąszcz i tyle ją było widać.

Poranek wdarł się nachalnie przez okna i słoneczny blask wygonił mnie z łóżka. W. wygrzebał się też na chwilę, napił się rytualnego Anatola i... zagrzebał się z powrotem w pościel. Ja zrobiłam sobie kawę z kawy i wyszłam popatrzeć, co się zmieniło przez miesiąc nieobecności.
No cóż, trzeba przyznać, że trawa u nas dorodna wesoły Mało co było widać zza tego lasu:





Jak widać, kosaćce pięknie rozkwitły i postanowiłam przyjrzeć się im bliżej. Aparat nieco prześwietlał zdjęcia, zapomniałam zmienić ustawienia i w tym oślepiającym blasku wszystko jest za jasne.











Poza tymi dostanymi od Bożenki (powyżej) zakwitły te wydłubane z fundamentów domu i uratowane przez W.





Oraz te, które dostałam jeszcze od Pacynki, forumki z FO. W zasadzie spodziewałam się tych żółtych starej odmiany, bo na nich mi najbardziej zależało.





Ale okazało się, że są i takie wesoły











A ten kupiony przeze mnie



Wyspiański z Van Gogh'em by oszaleli wesoły

W najbliższej okolicy jeszcze dojrzałam takie



i takie. To podkładki z róż piennych, które nawet jednej zimy nie przetrwały. Jak dla mnie przeurocze wesoły





Zajrzałam do domu w poszukiwaniu towarzystwa, ale W. postanowił przespać poranek, o czym poinformował mnie głośnym chrapaniem.Wspaniałomyślnie uznałam, że nie będę ciągnąc go za nogę ani nie będę ściągać z niego kołdry, niech sobie pośpi.

Skierowałam się na podwórze, chcąc dotrzeć chociaż do spichrza. Teren porośnięty trawą, która jeszcze kapkę a byłaby surowcem tartacznym, wydawał się mało dostępny.







Dotarłam do rabat przyoborowych bez użycia maczety i sprzętu survivalowego wesoły Tu krzewuszka (ku mojemu zdziwieniu większość przekwitła) oraz pięknie kwitnąca kolkwicja.





Przy spichrzu widoczna jedna z dwóch kalin Boule de neige



Spojrzenie za siebie upewniło mnie, że chyba dalej nie ma się co zapuszczać.



A to nie jest najniższy z samochodów lollollol Jeszcze chwila, a pojawi się doktor Livingstone....

Słońce wspinało się coraz wyżej, oświetliło już część różanki, gdzie niektóre z krzewów kwitły lub zamierzały zakwitnąć w najbliższych dniach. Ufff... niektóre mnie naprawdę zaskoczyły! Po drodze minęłam krzewuszkę, która pomimo sporych rozmiarów (wzrostem prawie dorównuje mojej skromnej osobie) tonęła w trawie.



No dobra, róże miały być

































Rozpoczęły kwitnienie także pięciorniki, które okalają z dwóch stron różankę nr 1



Pozostałe krzewy jeszcze w pąkach, ale z nadzieją, że zakwitną jeszcze za naszego pobytu











Na rabacie, gdzie dwa miesiące temu posadziliśmy przyniesione z lasu domniemane ostróżki i powojniki też nastąpiły pewne zmiany. Mianowice coraz mniej ostróżki przypominają rzeczone. Czy to mogą być tojady? Albo inne cuś?



Zakwitł także jeden z powojników



W drodze do Albiczukowskiego nasze imponujące kartoflisko z forpocztami chrząszczy Colorado testujących smakowitość części nadziemnych taki dziwny



W. nadal chrapał pomimo, że zbliżała się 13.00. Zgłodniałam, więc zaczęłam grzebać w przywiezionych wiktuałach celem zrobienia sobie kanapki. Święto świętem, hałaśliwych prac nie można wykonywać, ale jednakowoż jakąś aktywność miałam ochotę przejawić, zatem należało się posilić. Chwilowo zakończyłam przechadzanie się po puszczy trawiastej, zresztą pokrzywy w które co chwilę właziłam zniechęciły mnie do zwiedzania ogrodu przed wykoszeniem przynajmniej jakichś ścieżek. Na razie np. rabata, którą poprzednim razem obrębiłam pracowicie borderem z dachówek wyglądała tak:



Po zbliżeniu się widać, że jednak jakaś rabata tu istnieje, coś na kształt zarośniętego dżunglą miasta Inków...







Po spożyciu czegoś na zimno skierowałam się na odcinek frontowy i przyjrzałam się panującym tu warunkom. Ewidentnie w Albiczukowskim należało interweniować, ale o tejże interwencji napiszę w c.d., który nie obiecuję, że wkrótce, ale na 100% n.


  PRZEJDŹ NA FORUM