Wiejski eksperyment Pat - reaktywacja
Znalazłam i mam nadzieję, że mi Pati nie urwie łba razem z płucami

"Lodzia, pospiesz no się, bo zimno!
- Jakie zimno? Mamusia pamięta, że my ciał nie mamy?
- Może i Ty nie masz, zawszeć jakaś chuderlawa byłaś, ale ja i owszem i spódnice podwiewa. No ruszajżesz się dziewczyno, tylko do północy czas mamy!

Dwie zakutane postaci dziarskim krokiem schodziły z cmentarnej górki w kierunku wiejskiej krzyżówki. Był późny wigilijny wieczór, wieś świętowała, na drodze żywego ducha nie uświadczył, co może i lepiej, bo zbłąkany przechodzień mógłby spotkania z owymi postaciami o zdrowych zmysłach nie przeżyć. O ile bowiem dwie zażywne panie odzieży miały na sobie całkiem sporo, to zajrzawszy im pod nisko opuszczone chusty twarzy nijakich widać nie było, a gdy przemykały przy ulicznej latarni żadnego cienia nie rzucały.

Posapując i postękując dotoczyły się panie do skrzypiącej furtki przy starej kuźni. Starsza z nich mocnym kopem, świadczącym o wieloletniej wprawie, opierające się otwarciu drewno do usunięcia się z drogi przymusiła, po czym zamarła w pół kroku, widząc, za na progu domostwa już ktoś siedzi.

-A co one tu robiom i kogo szukajom? –warknęła do przybłęd.
- O to samo szanowną panią pytać miałam – odparła hardo jedna z dwóch pań siedzących na progu Starsza była rówieśniczką pytającej, młodsza zdawała się niewiele starsza od Lodzi i z niejakim zaciekawieniem obserwowała rozwój sytuacji. – Przyszłyśmy z wizytą do naszego domu i popatrzeć, jak tu teraz gospodarzą.

- Waszego domu? Jakiego Waszego? Dyć to nasza kuźnia, co w niej tatuś długie lata konie podkuwał! – zaperzyła się Lodzia. – Mamusia z tatusiem tu pomarli i mnie się zeszło, Toć nasz to dom i nasze kąty!

- Wasz, Wasz, dzikusy przeklęte?! Nasz był, pókiście nas nie wygnali! Fischery tu 200 lat żyli aż przyszła sowiecka zaraza i ukradła! – dołożyła młodsza z pań w starodawnych, bardzo prostych i surowych strojach.

- Ty mnie tu, Niemro durna, od sowietów nie wyzywaj, boście sami nie lepsze. Hitlera sobie ukochaliście, to i dobrze Wam tak, żeśmy Was precz pognali z tej prasłowiańskiej ziemi! – odpysknęła Lodzina matka - Zosia. – Widać jednak nie wystarczająco daleko, skoro jeszczeście tutaj. Dawaj no, Lodzi,a moją laskę, bo tu widzę trzeba paniom wyjaśnić, gdzie ich miejsce!

-Erna, a masz ty jeszcze młot tatusia, co go pod progiem zakopał? Weź no, córko, i wyjaśnij tym przybłędom, żeby wracały na te swoje stepy, i nie kalały niemieckiej ziemi swoją szeleszczącą mową!

- Ratunku! – Wydarła się pani Zosia. – Prawdziwych Polaków-katolików biją!!

- Katolików? Hahaha! – zakrzyknęła szyderczo stara Selma. – Myśmy już we wsi kościół murowany mieli, jak wyście bożkom pokłon oddawali! Czytałam w gazecie, co mi ją stolarz z samego Dresden przywiózł, że u Was jakiegowyś Światowida ze Zbrucza wyciągnęli! Ha!

- Swiatokogo? – zatchnęło z oburzenia panią Zosię, ale urwała w pół zdania, bo ją córka energicznie pociągnęła za rękaw szepcząc do ucha – Prawda to mamuś, Witja u nas w szkole mówił, ze wyciągnęli…..

- Aaaaa..a to pewno te bandery wrzuciły, żeby nas oszkalować! – nie dała się zbić z tropu pani Zosia.

- Tylko nie bandery, *** twoju mat’! – rozległo się od furtki. – My nie żadnyje bandery, tolko Łemki!

- Mamuś, patrzaj, toż to te chachłaki, co nam chałupę zabrali – wyszeptała ze zgrozą Lodzia. – Pamiętam, jeszcześmy mućki dobrze do wagonu nie wepchnęli, a te już w naszej paradnej izbie kur napuszczały!

- A my się o waszą chatę nie prosili! Jakby nam wasi wsi nie spalili i precz nad Zbrucz nie wygnali, to by my sobie dalej jak ludzie w naszych Bieszczadach mieszkali! - wysapała kobieta w barwnym łemkowskim stroju, dotoczywszy się do grupki rajcującej pod chałupą.

- Ha, a mówiłam, że wszystko kradną! – rzuciła z satysfakcją Erna. – Tej biednej kobiecinie chałupę spalili, nam kuźnię zabrali!

- A my się też o Waszą kuźnię nie prosili! Miał tatuś piękną kuźnię murowaną w Hałówce, z samego Czortkowa panowie konie do podkucia przywozili i wszystko przepadło – załkała Lodzia.
- I nasze przepadło – szepnęła Erna.
- I nasze propało – dopowiedziała Marijka.

Zadumało się pięć kobiet na progu domu nad losem swoich rodzin, lecz im bardziej dumały, tym mocniej nienawiść w nich od nowa gorzeć zaczynała…byłyby się centralnie na środku wsi za łby niewidoczne wzięły, gdyby nie głos, który rozległ się jakby od komina kuźni:

- Baby swarliwe! Ile lat w grobach leżeć musicie, żeby was otrzeźwiło?! Co było powiedziane? Albo do północy się pogodzicie albo krzyżem się położę, a do nieba nie wejdziecie i już na zawsze będziecie na tej krzyżówce kury po nocach straszyć! A teraz cisza, która się odezwie, tej tak w łeb huknę, że się nogami, których nie ma nakryje! Cisza i zajrzyjcie no do tej izby!

Pięć pokornie pochylonych , niewidocznych głów w chuścinach ostrożnie nachyliło się do oświetlonego rzęsiście okna i zajrzało do środka domu.

- Matuś, patrzaj, taż to nasza Krysia malutka!
- Boh, mój, Boh, Iroczka?!
- Mutti, widzisz Ty naszego Benno?

Najodważniejsza i najstarsza Selma obróciła się trwożnie ku głosowi zza komina i spytała:
- Jakże to? skąd tu dzieci nasze?

- A to nie Wasze, a może i Wasze trochę? Ta błękitnooka dziewczynka, to nie Krysia, a Flora – prawnuczka mieszkańców nadzbruczańskiego przysiółka, ta czarnooka to Lena – prawnuczka Ukraińców ze Lwowa, a ten złotowłosy chłopczyk to prawnuk pomorskich Niemców. Wszystkie te dzieci to jedna rodzina, potomstwo trzech sióstr, noszące w sobie i geny Waszych narodów. Widzicie jak zgodnie razem siedzą przy stole? Widzicie jak dzielą się opłatkiem – maluchy takie dogadać się potrafią, a Wy stare i mądre kobiety nie potraficie? Jeśli i to do Was nie przemówi, nie ma już dla Was zbawienia, zatem głowy mi więcej nie zawracajcie, a idźcie precz!

Popatrzyły kobiety po sobie oczami dziwnie mokrymi i padły sobie w ramiona, wypłakując przeprosiny w trzech językach. Trwały tak chwilę we wspólnym uścisku, po czym pani Zosia chrząknęła i sztucznie burkliwym tonem oznajmiła:

- Nie ma co ryczeć baby, sprawa jest do załatwienia! Godzi się groby własne i naszych przodków odwiedzić i uszanowanie złożyć!
- Prawda to, ale… mojego grobu nie ma….zaorali – powiedziała smutno Selma.
- Mojego nie ma….zaorali – dodała Marijka.

- No tak..- mruknęła Lodzia. – Chodźta na cmentarz, coś zaradzimy… Staszek zrozumie.

* * *

W ciepłe południe pierwszego dnia świąt odwiedzający wiejski cmentarz zastali niecodzienny widok. W samym centrum nekropolii przy imponującym grobowcu rodziny Torbickich stała zastygła w pół kroku rodzina i wybałuszonymi oczyma wpatrywała się w wypolerowany kamień nagrobny w kształcie otwartej księgi. Po lewej stronie kamienia, widniał osobiście przez nich wyryty napis „Pamięci Leokadii Torbickiej 1924-2008” ale po prawej, gdzie czekało miejsce na jej męża Stanisława, pojawiły się wyskrobane nieco koślawo, słowa:
„Pamięci rodziny Fischerów i Poliszczuków”.

W całym tym osłupieniu nikt nie zwrócił uwagi na ślady pięciu par stóp licznie odciśnięte wokół nagrobka.

*********************************************************

Taka jest moja opowieść na te Święta… i sobie i Wam życzę miłości ponad podziałami i granicami, pogodzenia się z tym co było i czekania z nadzieją na to, co będzie – Świętujcie jak chcecie i lubicie, a jeśli nie możecie tak, to czerpcie radość z takiego świętowania, jakie Wam się w tym roku przytrafi :wink: "


  PRZEJDŹ NA FORUM