A miała być tylko trawa...
Zachęcona Waszymi wpisami kontynuuję opowieść o losach trawnika.
Zimą doszliśmy do wniosku, że:
- zmniejszamy warzywnik
- nie robimy grządek o szerokości buta i nie sadzimy na nich wysokich na metr roślin
- zapoznajemy się z okolicznymi chwastami, bo na niektórych grządkach okazało się, że tylko myślałam, że to roślinność tymi rencami wsadzona...
- rozbudowujemy garaż (to oczywiście decyzja mojego męża... )- bez komentarza

Nadszedł marzec. Mój mąż ciężko zachorował, ale w połowie kwietnia był już zdatny do użytku, tylko bez możliwości ekstremalnych wysiłków. W połowie kwietnia odebrałam go z sanatorium i pognaliśmy na działkę. Było pięknie. On sobie posiedział na leżaku. Ja pogrzebałam w ziemi i zaczęło padać, co skutecznie wygnało nas z działki.
Wróciliśmy następnego dnia rano. Ze zdumieniem, niedowierzaniem spojrzeliśmy na działkę, na której stał nasz blaszany dobytek, a tu zonk, garażu nie ma. Tak jakby przyleciało UFO i go zabrało. Środek, czyli nasze bambetle zostały...
Bałam się, że będę świadkiem drugiego zawału...
Poprosiliśmy sąsiada, żeby pozwolił nam przechować narzędzia itd. Baliśmy się zostawiać to wszystko pod gołym niebem, bo pewnie do rana by już tego nie było...
Smutno mi się zrobiło. Poczułam się jak obnażona...


  PRZEJDŹ NA FORUM