Przydomowa hodowla drobiu
Z naszych doświadczeń
Kochani, dziękuję!

U mnie też specjalistkami od drobiarstwa są Kora i Burek, już im nie raz kury z pyska wyrywaliśmy, a ja sama mam na koncie kilka spektakularnych sukcesów w odratowywaniu poturbowanych biedaków. Jestem z tego bardzo dumna. Już wiem, że wyrwane pióra odrastają, rany cielesne dobrze się goją zasypywane dermatolem, a rany mentalne też się zabliźniają.

Z zielononóżkami problem jest taki, że latają i to latają bardzo wysoko. Trochę pomaga podcięcie im lotek w jednym skrzydle, ale i tak 1,5-metrowe ogrodzenie, to nie jest dla zielononóżek żadna przeszkoda. Przefruwają więc, durnoty, prosto psom do pyska.
Nad płotem/siatką konieczne jest zastosowanie dodatkowej ochrony, u nas jest to cienka siatka, która wydłuża jeszcze to ogrodzenie właściwe, a dodatkowo pochylona jest na całej długości w stronę wybiegu. Doszliśmy do tego metodą nauki na własnych błędach, niestety.

Przed psami nasze kurki są zabezpieczone, ale wieś leży praktycznie w lesie, dookoła rozciągają się pola - więc są inne zagrożenia.
Wczoraj na przykład znaleźliśmy na wybiegu martwą kurkę i to chyba tuż po ataku, może to nawet R. spłoszył napastnika, idąc do kurnika. Był to chyba jakiś ptak drapieżny, bo żadnych śladów na śniegu dookoła nie było, a kurka cała, bez żadnych ran... no prawie, oprócz głowy. Szczegółów oszczędzę.
Reszta kur niezawodnie w takich sytuacjach znika - chowają się tak, że naprawdę trudno je znaleźć, także i tym razem, choć to przecież zima i zarośla na wybiegu pozbawione są liści.
Zbite w ścisłą gromadkę trwał bez ruchu i bezszelestnie pod ogromnym krzakiem jaśminowca i paru godzin trzeba było, żeby zaczęły powoli wychodzić.

A wiec od wczoraj Antonio ma już tylko 9 żon.


  PRZEJDŹ NA FORUM