Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
W sobotę, której przebieg stanowić będzie cz.III raportu, obudziłam się nieco później czyli w okolicach 7.00, w RL nadawali audycję o lesie, której wysłuchaliśmy pożerając śniadanie. To znaczy W. pożerał z apetytem, ja natomiast nieco zmulona damską fizjologią dziobałam sobie jakieś płatki z jogurtem.
W. następnie pomaszerował do lasu z nadzieją na znalezienie grzybowiska wszechczasów. Kredka została ze mną i zajęła się regularnym patrolowaniem terenu, co polegało na obchodzeniu dookoła całego podwórka kilka razy, następnie położeniu się w krzakach na krótka drzemkę, po której następowała kolejna runda.
Kredka w fazie spoczynkowej:



Postanowiłam dokonać dokładniejszej inspekcji terenu i w najbliższej bliskości zaobserwowałam, że kobea wyhodowana od nasionka za nic w świecie kwitnąc nie chce.



Za to inne roślinki kwitną wcale nieźle











Kompozycja jaka stworzyła się z miskantów i rozplenicy w pełnym "rozkwicie":



Wiosną te trawy zostaną podzielone i rozsadzone w dalszych zakątkach, ponieważ rabaty przydomowe nieco przytłaczają sam dom, a wynika to z tego, że nie przewidzieliśmy rozpasania wielu bylin, które na tej ziemi podlaskiej osiągnęły rozmiary nadnaturalne wesoły

Kicia siedziała zadumana na progu sieni frontowej, w której również zaobserwowałam zasuszone zwłoki mysie. Być może zadumanie kota wynikało z rozważań filozoficznych na temat kruchości życia gryzoni, które nażarły się trutki. Albo nie wynikało z niczego, a po prostu tradycyjnie kot ma wszystko w poważaniu. Obstaję za druga opcją wesoły
W każdym razie przeszkodziłam.



Przechodzimy do części słonecznikowej przed domem. Tradycyjnie szczygły pasą brzuchy przed zimą.







Teraz kilka zbliżeń na kwitnące jednoroczne z mieszanki wiadernej. Kosmosy są obłędne.















Aksamitki też w kompozycji występują:







W rogu warzywniaka, obecnie totalnie zarośniętego chwastami wyrosła szczególnej urody grupa kosmosów. Ogromniasta na wysokość i cudnie kolorowa. Zarośniecie grządek warzywnych na szczęście nie przeszkadza ani marchwi (są trzy kolory: biały, pomarańczowy i rudoczerwony)ani buraczkom!





A z pewnej odległości obszar podsłonecznikowego wysiewu eksperymentalnego wygląda tak:







Śliwki jeszcze wiszą na drzewie, jednak zebranie ich w tym gąszczu jest praktycznie niemożliwe... ot, mądra głowa nie przewidziała takiego stanu rzeczy i z powidełek guzik.

Za drogą występują zwierzęta gospodarskie:



a w ogródku nieudomowione płazy bezogonowe



Zrobiłam przerwę na posiłek regeneracyjny i na lekturę na leżaczku przed domem. W. powrócił z lasu z torbą grzybów, ale widać było na kilometr, że usatysfakcjonowany nie był. W lesie podobno więcej ludzi niż drzew. Spotkał rodzinę pozyskująca drewno budulcowe (tu większość okolicznych lasów należy do prywatnych właścicieli), zagadnął ich z leśniczego przyzwyczajenia, ale rozmowa jakoś z początku się nie kleiła, bo cała rodzina jak na komendę wlepiła oczy w bose stopy W. bardzo szczęśliwy Facet nie wytrzymał i zapytał: "Panie, pan na bosaka po lesie chodzisz???" W. potwierdził, że tak. "A nie boisz się pan? " W. stwierdził, że nie widzi powodu. "No, wszystko kłuje, patyki, szyszki, żmija może ugryźć!" W. oznajmił, że nic go nie kłuje, mech jest milutki, a żmija i tak gryzie powyżej kostki. Tambylcy pokręcili z niedowierzaniem głową i chyba w myślach postukali się palcem w czoło. A jeszcze stosunkowo niedawno do kościoła lud wiejski w niektórych okolicach też boso drałował kilka kilometrów i dopiero przed wejściem na drogę do kościoła buty zakładali.
W. spotkał jeszcze kobietę, która zbierała grzyby a koszyk miała wyładowany olszówkami (fachowa nazwa: krowiak podwinięty). W. oczywiscie mówi, że to trujące. Kobita na to, ze ona coś słyszała, że nie bardzo ten grzyb ale córka, tłumaczyła W., tak je lubi. W. na to: " To chce pani córkę otruć???!". No i kobita wywaliła grzyby ...

W. wracając zakupił u pszczelarza w naszej wsi miód trzech rodzajów. Na miejscowym cmentarzu zauważył ceremonię pogrzebową, potem okazało się, że umarł najstarszy członek rodziny mieszkającej za SN. Dziadek miał zacięcie kowalskie, za młodu podobno cuda robił, przed domem jeszcze została stara kuźnia i nawet już w zaawansowanym wieku przychodził tam czasem i coś sobie dłubał. Słychać było czasem miarowe uderzenia młotka.

Grzyby w większości poszły do suszenia nad kuchnią.

Postanowiłam obejrzeć dokładnie różankę, na której jeszcze pięknie. Róże kwitły, choć tylko niektóre, ale za to ostróżki posadzone jako rośliny towarzyszące kwitną praktycznie bez przerwy.

















Pięciorniki okalające jedna z różanek, pomimo napierającego perzu w niektórych miejscach, także dobrze sobie radzą.





Ritausma jest niezrównana. Kiepsko tylko wyglądają przekwitłe kwiaty, bo brązowieją płatki na krzaku i zlepiają się z pozostałymi kwiatami.Poobrywałam te zdechłe i zostały takie:











Podoborowo niewiele się zmieniło od ubiegłego pobytu, poza tym, że szlag niestety trafił krzak pomidora, który miał takie fajne owoce w kształcie paprykdiabeł Przetrwały za to koraliki, które owocują bardzo ładnie. I tu ostróżki pięknie kwitną. Natomiast obydwa powojniki, czyli Gravetye Beauty i tangucki jakoś nie bardzo sobie radzą. Krzewy za to dały niesamowite przyrosty.











Posadzona pomiędzy bylinami cukinia wykazała się takim oto owocem.



Selery też wyglądają nieźle



Vis a vis obory mamy spichlerz oraz koślawą drewutnię. Tu krzewy także niczego sobie, kalinę koralową mikrych jeszcze rozmiarów zdominował klon-samosiejka, ale tego drugiego zamierzamy się pozbyć (nie tym razem, bo W. nie wziął piły motorowej...) Krzewuszki i pęcherznice dorodne wesoły





Obejrzałam także winnicę na stodole, winogrona już prawie-prawie, ale nie fotografuję,żeby nie zapeszyć. Smak już bliski tego, jaki pamietam z naszej pierwszej wizyty przed kupnem chatki. Jeśli szpaki nie rozdziobią tego dobra, następnym razem jak przyjedziemy-będą boskie!

Tego dnia nie podjęliśmy żadnych działań ogrodniczych, choć kilka roślin do posadzenia przywieźliśmy. W. miał lenia giganta, ja także jakoś nie miałam nadmiaru energii, więc przy winku/herbatce/nalewce, żurku z dnia poprzedniego oraz z lekturą w łapach (W. zaczął czytać jakąś książkę Hansa Fallady, ale zrezygnował, bo była tak dołująca, że dał sobie spokój) spędziliśmy resztę dnia. Wieczorem wpadła Bożenka z jakąś sprawą, ale bardzo się spieszyła i pogadaliśmy tylko chwilę.
Nieliczne to wieczory na wsi, kiedy tak jak wtedy, poszłam spać nie podpierając się nosem bardzo szczęśliwy A czy niedziela przyniosła jakieś warte odnotowania wydarzenia, opowiem dokładnie wtedy, gdy c.d.n.


  PRZEJDŹ NA FORUM