Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Ewo tak, podziemia są i grasuje w nich Duch Bieluch wesoły Stąd zresztą nazwa sztandarowego produktu zakładów mleczarskich w Chełmie - jogurt naturalny Bieluch. Bardzo smaczny!
Justynko kocica oczywiście wystąpi i ukaże oblicze!
Joasiu ja nie cierpię takiego występowania w sądzie, w dodatku większość budynków sądów to takie gmaszyska monumentalne, dawno nie remontowane, dość przygnębiające.
Leniliśmy się okropnie, mówię Ci bardzo szczęśliwy
Dario normalnie zwierzaki spokojnie wytrzymują całą drogę do wsi. Do Zamościa jest jednak ciutkę dalej a i czas oczekiwania na mnie oraz drogę z Z. do wiochy należało wziąć pod uwagę. Kot zachował się dzielnie, od razu zrozumiał, o co chodzi z tą stacją benzynową wesoły Kredka wszędzie czuje się jak u siebie wesoły
Janeczko Wiejski dom rzeczywiście póki co pozwala nam odetchnąć od miejskich kłopotów i stresów , ale docelowo ma nam służyć za miejsce do życia. Oby jak najszybciej!
Basiu, Joasiu JoKontynuuję za chwilkę relację, teraz już będzie leniwie i wypoczynkowo!

Cz.II rozpocznę od przebudzenia wczesnym rankiem (przed 6.00). Wschód słońca rozjaśnił zasłonkę w oknie sypialni i spowodował najpierw chęć wybiegnięcia boso na rosę z aparatem fotograficznym w celu uwiecznienie tej pięknej pory dnia. Lenistwo zwyciężyło i poodłogowałam sobie jeszcze w łóżeczku. W. chrapał odsypiając trudy pracy kierowcy samochodu półciężarowego, przystosowanego do transportu ludzi i zwierząt.
W końcu wygrzebaliśmy się na zewnątrz, zawinięci w szlafroki. Poranek okazał się być miły bo ciepły, a blask słońca po ulewie dnia wczorajszego stanowił zachęcającą odmianę.
Wywlokłam aparat z walizki konstatując przy tym, że W. bardzo umiejętnie spakował potrzebne rzeczy, pozbawiając mnie dostępu do czystej bielizny (nie wziął ani jednej pary moich gaci!)i gdyby nie to, że uprane rzeczy przywiezione z poprzedniego pobytu mam zwyczaj od razu pakować do naszej walizy wioskowej, byłabym została w czarnej spódniczce za kolano, bluzce i sweterku. Gaci miałam dwie sztuki spakowane na Zamość, więc trudno - trzeba było powrócić do metody z czasów niedoborów rynkowych: jedne gacie na d..., drugie w praniu.

Aparatu też niestety nie udało mi się użyć pierwszego dnia, ponieważ W. zapomniał o karcie pamięci... Zatem zdjęcia piątkowe robione komórką nie grzeszą jakością, za co uprzejmie przepraszam. Ujęcia ogródkowe powtórzyłam w dniach kolejnych po zakupie karty w Owadzie, więc będę się posiłkować tymi lepszymi wersjami.

Widok za oknem salono-jadalni w rannym słoneczku:



Przeszłam się wokół domu przed śniadaniem, trawa już nie zasłaniała widoków, choć jeszcze jedno koszenie przez zimą trzeba będzie zrobić. Niestety z uwagi na kłopoty z samochodem, zakup traktorka ogrodowego oddalił się w mglistą przyszłość. Obecnie W. siedzi z nosem w internecie w poszukiwaniu korzystnej oferty sprzedaży pick-up'a, który nie byłby skarbonką zarówno z uwagi na stan techniczny jak i paliwożerność. Lekko nie jest wesoły

Kolorów jeszcze sporo, choć widać już oczywiście zbliżającą się jesień.







Przed domem szaleństwo słonecznikowe trwa, dolne piętro też kwitnie jak głupie, dołączyły astry, które tez znalazły się w mieszance wiadernej.





Jeszcze tu wrócę z aparatem wesoły

Widok na pola



Po śniadaniu ubraliśmy się, zabraliśmy psa oraz podstawowe wyposażenie grzybiarza i ruszyliśmy, aby pozyskać nieco runa leśnego dla celów konsumpcyjnych. Pogoda była świetna, prawdziwie letnia. Pierwsze grzyby znaleźliśmy w sosenkach po drugiej stronie drogi.





Grzybów niestety w zbliżeniu komórką zrobić się nie dało, więc jedynie wspomnę, że tak ogromnych, dorodnych, wręcz archetypicznych muchomorów chyba w życiu nie widziałam!
Te, które nadawały się do zebrania, to głównie podgrzybki i zajączki. Borowik trafił się jeden. W. kluczył po lesie, ja z Kredką szłyśmy sobie ścieżkami, przy okazji rozglądając się za grzybami w zasięgu wzroku. Oczywiście Kredka grzyby wszelakie miała w nosie, ale szukała sobie przy okazji różnych fajnych zapachów, w których mogła się wytarzać wesoły











Nie było to jakieś obfite grzybobranie, ale dwugodzinne wałęsanie się po praktycznie bezludnym lesie zrobiło nam dobrze na ogólną kondycję psycho-fizyczną.





Po powrocie W. pojechał po zakupy a ja postanowiłam pomalować płot pomiędzy stodołą a oborą resztkami drewnochronu, który stał sobie od ubiegłego roku w sieni. Było tego jakieś 15 litrów, więc zbyt mało, ażeby wszystko pociągnąć, zwłaszcza, że to płot sztachetowy a nie w stylu country, jak ten od frontu. Płot długi, sztachet dużo, malowidła mało, ale przy tak pięknej pogodzie można sobie na luzaczku stać z pędzlem w miejscu z widokiem na pola, bele słomy oraz maszyny rolnicze sąsiada (widać to na zdjęciu z początku tego postu) w lekkim wiaterku niosącym zapachy przyrodnicze, również te "krówkowe" bardzo szczęśliwy

Płot pomalowałam praktycznie cały z jednej strony tylko, parząc sobie różne części ciała o wszechobecne pokrzywy, których coraz bardziej nienawidzę.





Daszki to robota dla W., który maluje je takim czarnym mazidłem służącym do izolowania przeciwwilgociowego fundamentów czy coś w tym rodzaju.

W. powrócił w międzyczasie z zakupami, w tym z kartą pamięci i zabrał się za czyszczenie grzybów i pitraszenie ich w formie żurku z grzybami. Efekt finalny pitraszenia przedstawia się następująco:



Resztę dnia spędziliśmy na czytaniu książek zakupionych przez W. w Zamościu za jakieś grosze; ja zabrałam się za książkę o Zygmuncie Kałużyńskim "Pół życia w ciemności", a W. za autobiograficzną książkę Janusza Weissa "Pierwszy Ogród".

Wieczorem obfociłam zachód słońca i podelektowałam się spokojem i cichym zmierzchem.



Wieczorem rozwinęły się kwiaty dziwaczków, które chyba z uwagi na budowę są zaprogramowane na zapylanie przez motyle nocne. Dziwaczki mam od Marty Marginetki (nasionka znaczy dostałam).





Pod prysznicem z mizernym skutkiem usiłowałam doszorować sobie stopy i ręce z plam drewnochronu w kolorze "dąb", a potem wlazłam do łóżeczka z książką. Życie może być doprawdy zachwycające wesoły W. chrapał sobie na ukochanej kanapie, Kredka w łazience na dywaniku, a kot udał się na poszukiwanie przygód przez otwarte szeroko okno.
O tym, co było dalej, dowiecie się z następnej części, stanowiącej c.d., który jak najbardziej n.


  PRZEJDŹ NA FORUM