Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
No sami widzicie, ile atrakcji kryje podlaska ziemia bardzo szczęśliwy Lud tu kreatywny i potrafi zadziwić niejednego światowca! A ta posesja z kamiennymi cosiami została stworzona, jak twierdzi W., przez podlaskiego Gaudiego, który pracuje z materiałem lokalnym bardzo szczęśliwy Małgoś czy ten cud architektury znalazł zasłużone uznanie w oczach Twojego eMa? Miejsce absolutnie oczobitne, no nie ? bardzo szczęśliwy Słoneczniki mam z mieszanki różnych torebek, kupionych i "dostanych", są to odmiany ozdobne.
Janeczko ależ nie odebrałam tego jako atakowanie, suchy tekst na forum jakoś nie bardzo oddaje intencje piszącego. Ja wiem, że stosowanie chemii u niektórych powoduje odruch obronny i sama uważam, że jak najbardziej ograniczenie jej jest pochwały godne. Ja po prostu nie mam wyboru, w sytuacji, kiedy chcemy, aby tu coś urosło poza perzem i chwastami, musimy działać radykalnie. Potem staramy się utrzymywać "kulturę gleby" na ziemi odzyskanej przy pomocy wysiewu różnych roślin jednorocznych i wypieraniu przez nie roślinności "wrażej" wesoły Cieszę się, że podoba Ci się ten mój ogród wiejski, który wyrósł z nasion zaprawionych szaleństwem, desperacją i nadzieją wesoły
Beatko tomaszkowa wybieraj, co mam uciąć i kiedy wesoły
Beatko Beatrice posiadłość wygląda na prywatny zryw twórczy i fotografowałam ją z auta bez zgody i wiedzy właścicieli gargamelka wesoły
Basiu Bou.. czy to dzień czy noc ... zapraszamy wesoły
Pat obowiązek wobec potomstwa najpierw wesoły Uściski dla Iwonki!
Misiu W. twierdzi, że w kooperacji jakieś dzieło musimy w końcu popełnić bardzo szczęśliwy Thriller romantyczno-kulinarny w odcinkach bardzo szczęśliwy
Ewo gajowa kurcze, ja będę chyba po 11 września, bo muszę być w Zamościu i pewnie na weekend zostaniemy na wsi. 3-go mam zasmarkana Brukselę.
Joasiu atko pocieszę Cię, że ja czuje się jak przygupiasta słuchając wywodów W. na tematy leśno-przyrodnicze. Wczoraj gadał przez telefon chyba z godzinę ze swoim kolegą, który jest dziekanem na jednej z uczelni prywatnych o kierunku "ekologicznym". Brzmiało to jak wykład dla doktorantów leśnictwa z elementami ochrony przyrody wesoły Ja i W. serdecznie Was pozdrawiamy!
Co do twórczości Albiczuka zgadzam się wielkodusznie, że nie każdemu może się podobać lol A tak poważnie, to my te jego obrazy postrzegamy także przez pryzmat jego filozofii życiowej i niezwykle skomplikowanego i niezbyt szczęśliwego życia w niedobrych czasach. Czyli patrzymy i na obraz i na twórcę, w którym pomimo przeciwności, tkwiły niesamowite siły do przelewania swoich bardzo osobistych wrażeń na płótno.
Mnie również cieszy, gdy budynki szlachetne i z historią odzyskują blask i służą dalej następnym pokoleniom. Cieleśnica to miejsce, które nie leży na terenach turystycznych, jednak zachęcam do odwiedzenia, bo tu spokój, dobra kuchnia i miła obsługa. Na wycieczki rowerowe super miejsce. Bug niedaleko.

Kontynuujmy zatem.

W cz. III Poranek sobotni był rozczarowujący pogodowo, bo niestety popadywało. W. postanowił jednak spróbować powalczyć z trawą i kosa zawyła od frontu. Ja z Kredką, wydzielającą woń już nieco zwietrzałą ale wciąż wyczuwalną, udałam się na rozpoznanie terenu od obory do stodoły. Tu wśród roślinności kwitnącej dominowały lilaróże:

















Zdumiała mnie żywotność ostróżek, które produkują nowe kwiaty non-stop. Rozczarowały mnie krwawniki, ponieważ z nieznanych mi przyczyn wszystkie są w kolorze lawendowym a były i czerwone i żółte...
Kredka przeszukiwała teren przy stodole, licząc zapewne na jakąś zabłąkaną kurę.



Jak widzicie, wygląda jeszcze szakalowato bez normalnej okrywy włosowej, ale na szczęście już futra nie sieje wszędzie.

Z drzewostanu posadzonego przez nas w zasadzie wszystko jakoś sobie rośnie. Oto np. drapak zwany metasekwoją chińską.

[img][/img]

Tu jakaś brzoza, która W. wetknął będąc na wsi solo w lipcu. Wcześniej musiał wydłubać takie oto elementy. Czy macie pomysł na wykorzystanie tych betonowych fragmentów? Ciężkie toto jak piorun, ale może jakiś pożytek z tego by był.



Na niektórych jabłoniach owoców masa, gałęzie nie wytrzymują.





Pod oborą z kolei krzewy urosły niesamowicie, podobnie pod spichrzem. Wiosną dokonam cięcia redukcyjnego, żeby ładnie się zagęszczały. Rabaty w tych miejscach zaczynają nabierać charakteru, choć wielkie chwasty i trawa wokół psuja efekt wizualny i dopiero po przejściu kosiarza odsłania się wielokolorowy busz. Zaczęliśmy dyskutować kwestie zakupu traktorka do koszenia terenu. Sąsiad skosi raz do roku a my kosą spalinową, nawet i najlepszą, potrzebujemy dwa do trzech dni na wykoszenie choćby części prawie półhektarowego podwórka. To wydatek poważny, ale chyba bez tego nie da rady. Koncepcja alternatywna w postaci stada owiec lub gęsi odpada z powodów oczywistych.



W słonecznikowym gaju za to ruch niesamowity, przyleciały stada wróbli oraz ... chyba szczygłów. Rąbały sobie z apetytem dojrzałe już nasiona.











Deszcz popadywał, ustawał, znów się nasilał. W. skosił front i wjazd, po czym stwierdził, że idzie kopać ziemniaczki na obiad. Przyniósł porcję na dwa dni oraz kilka marchewek, z czego dwie zwinęła od razu Kredka. Marchew udała nam się nieźle, nauczyłam się nawet odróżniać po naci, która jest duża pod ziemią. Nie chodzi bowiem wcale o gęstość naci a o grubość jej łodyżek. Ziemniaki nie dały obfitych plonów, chyba za późno je posadziliśmy. Ale i tak satysfakcja jest wesoły



Stek wołowy, pierwotnie przeznaczony na grilla, z powodu pogody został usmażony na patelni.

Z braku możliwości sensownej działalności ogrodniczej westchnęłam głęboko i ruszyłam do sieni frontowej z zamiarem zrobienia w niej porządku. Był tam odwieczny skład wszystkich gratów remontowych, narzędzi, starych pudeł, makulatury, pustych butelek i tym podobnych rzeczy. Ponadto zapach szczęśliwych i wielodzietnych rodzin mysich unosił się tam cały okrągły rok. Wywaliłam wszystkie śmieci, rzeczy do przejrzenia zapakowałam do skrzynki, miski i wanienki używane przed erą wody bieżącej wyniosłam do obory, starą szafkę wyczyściłam i wyniosłam do sieni (wymaga jeszcze gruntownych zabiegów renowacyjnych). Podłogę zamiotłam i trzykrotnie wyszorowałam.
Niestety zapachu nie udało się całkowicie wyeliminować, być może wydziela się częściowo spod podłogi. Przybiłam listwę w miejscu, gdzie ewidentnie widać było nielegalne przejście z ogrodu do domu, ale w tym domu jednak całej roboty nie przerobisz, wszystkich mysich dziur nie zatkasz wesoły
Zauważyłam również, że dach nad sienią przecieka, tworzą się plamy na suficie, więc do listy niezbędnych prac remontowych dopisaliśmy pokrycie dachu. W. twierdzi, że trzeba do tego zabrać się kompleksowo, ponieważ więźba dachowa skonstruowana jest nieco prymitywnie, tzn. belki opierają się bezpośrednio na węgłach budynku. Przed wymianą pokrycia dachowego trzeba będzie więc dodać ściankę kolankową i ponieść nieco wysokość dachu zmieniając nieco konstrukcję więźby. Ma to o tyle dobre strony, że zwiększymy wysokość strychu, który być może kiedyś dostosujemy do warunków mieszkaniowych.

Po obiedzie jakoś mnie dopadła senność spowodowana niechybnie zatruciem czystym powietrzem. Zdrzemnęłam się więc w sypialni, w jadalni na kanapie W. zdrzemnęła się Kredka. Zdjęcie bardzo ciemne wyszło, ale po łapach poznacie, że to nie W. bardzo szczęśliwy



Potem odwiedziła nas Bożenka z butelką poweselnego wina, które pewnie zostało, bo koneserów tego trunku tutaj jakby niewielu bardzo szczęśliwy oraz z szarlotką. Pogadaliśmy jak zwykle, usłyszeliśmy lokalne plotki i wypiliśmy wspólnie winko.

Następnie W. korzystając z przerwy w deszczu postanowił ruszyć jeszcze z kosą. Ja wygrabiłam część skoszoną wokół domu, wyrwałam część największych chwastów na poletkach, które zamierzaliśmy obsadzić w niedzielę, pozbierałam makówki z maków ozdobnych i uwieczniłam różne elementy ogrodu.













Przed domem mamy dziewannę monstrualnego wzrostu. W. przywołała wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to podobno ludzie na wsi (niektórzy), potrafili przepowiadać pogodę na rok następny po układzie kwiatów, kształcie tego badyla z kwiatami... A Bożenka nawet nie wiedziała, że to dziewanna!



Nawet z tej perspektywy ją widać.



W podoborowym pomidorki owocują.





Mieczyki już tylko nieliczne kwitną



Jeszcze trochę żółtego.









Pogoda przekonała nas, że z romantycznego wieczoru na łonie natury nici. Zakończyliśmy zatem działalność sobotnią i uznaliśmy, że w zasadzie nie jest źle. Na kolejny dzień zostawiliśmy sobie przygotowanie rabat i posadzenie przywiezionych roślin. Po starciu z milionami pokrzyw czułam, że na łydkach mam miliony bąbli, a mrowienie czułam jeszcze przez kolejną dobę. Chyba będę okropnie zdrowa, a przynajmniej będę posiadaczką najzdrowszych łydek w mojej części Warszawy bardzo szczęśliwy

Niedzielne zmagania opiszę oczywiście w c.d., który jak słusznie przeczuwacie, n.



  PRZEJDŹ NA FORUM