To my :D
Kopytkowe
Ja do koni też na odległość łapy ze smakołykiem. W. nieustannie namawia mnie na naukę jazdy konnej, ale ja pamietam historie, jak koń go zwalił i dwa miesiące siedział (W. oczywiście, nie koń) w gipsowym gorsecie. Oraz jak koń mu odgryzł ucho, na szczęście szybko zostało przyszyte i przyrosło... W szpitalu pękali ze śmiechu...
Przygarnięta sztuka to kuc, której matka po porodzie połamała nogi. Reszta to kupione lub urodzone u W. Plomba jest najstarsza, już pod siodłem nie chodzi. Reszta to konie do jazdy rekreacyjnej rasy małopolskiej. Z przodu gryzie, z tyłu kopie, a po środku trzęsie bardzo szczęśliwy


  PRZEJDŹ NA FORUM