Wsi spokojna, wsi wesoła czyli c.d.n. choćby nie wiem co :)
Kochani, kontynuując działalność dwuosobowej podlaskiej grupy rekonstrukcyjnej, tytułem wstępu kilka słów przypomnienia, gdzie jesteśmy, co zrobiliśmy i w ogóle o co chodzi.
Otóż w 2011 roku udało nam się zrealizować moje i W. marzenie o posiadaniu domu na wsi. Nie w stylu podmiejskich rezydencji wystylizowanych na współczesne pałace, a po prostu opuszczone gospodarstwo w okolicy, która nie jest ani zbyt blisko miasta ani zbyt daleko od naszego miejsca zamieszkania. Dla mnie osobistą inspiracją był film Janusza Majewskiego "Siedlisko" z Anną Dymną i Leonardem Pietraszakiem. Niewiele jest produkcji filmowych, które zrobiły na mnie takie wrażenie i tak gruntownie poprzestawiały mi klepki lol.

Krążyliśmy jakiś czas w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego i w cenie nie przekraczającej naszych możliwości. Widzieliśmy rudery za astronomiczne kwoty, urocze miejsca na kompletnym odludziu, aż w końcu, wjeżdżając od Radzynia w coraz to węższe drogi, przecinające pola i lasy, trafiliśmy tu, na Podlasie Południowe do gminy Sosnówka. Pierwszy raz, kiedy oglądaliśmy dom i działkę, a było to późnym latem, nie przekonał nas on do końca, że to właśnie to, choć poczuliśmy takie sygnały, że jesteśmy blisko. W. co prawda wyraził zachwyt od razu, ja się może trochę przestraszyłam tych ponad hektarowych przestrzeni, dziwnych odgłosów, starych sprzętów nie wiadomo, do czego służących. W domu jeszcze jakby duch poprzednich właścicieli został.. meble i drobne przedmioty, obrazy na ścianach, przydeptane stare kapcie w sieni tak jak by przed chwila wyszli, choć kurz i pajęczyny świadczyły, że rzadko tu ktoś zaglądał. Piece i kuchnia kaflowa z fajerkami były jak z innej planety, stare, wysłużone, cudowne! Stare firanki na karniszach z drewna, okna otwierające się na zewnątrz, podłoga pomalowana na olejno, sień dawno już bielona...
Słodkie jak miód winogrona obrastające południową ścianę stodoły jakoś przywróciły mi równowagę, ale miałam wrażenie, że ten świat to coś zupełnie innego niż to co ja, mieszczuch z dziada pradziada, znałam.

I wróciliśmy tu w październiku, już w poczuciu, że nic lepszego nie zobaczymy. Ostatecznie w listopadzie dokonaliśmy transakcji i niezbędnych formalności. Po wizycie u notariusza w Radzyniu Podl. pojechaliśmy w ponury listopadowy dzień z butelką wina musującego, plastykowymi kubkami i aktem kupna pod pachą zobaczyć nasze włości
wesoły
















Dom i okolica wyglądały dość przygnębiająco, jak to teraz postrzegam, jednak w nas płynęła już krew posiadaczy ziemskich, a emocje z tym związane pozostały do dziś bardzo szczęśliwy
Przed sprzedażą dom został oczyszczony dokumentnie ze wszystkiego przez sprzedających, pozostały tylko firanki i piece wesoły Ogromne ogniska na podwórku sugerowały, gdzie większość z tych rzeczy zakończyła swój ziemski żywot...

Dom został przez W.odświeżony malowaniem, a po kilku tygodniach skromne umeblowanie zostało zainstalowane w sypialni i salono-jadalni.









Zrobiliśmy rachunek sumienia, podliczyliśmy nasze finansowe możliwości a potem zaczęliśmy powoli działalność remontową i ogrodniczą.

Pojawiła się woda, szambo ekologiczne, a z nimi łazienka! Dobudowawszy ganek z przeważającym udziałem lokalnego majstra cieśli i stolarza Janka ociepliliśmy i pomalowaliśmy dom. Uzupełnialiśmy powoli umeblowanie i elementy wyposażenia. Spędzaliśmy tu, w miarę możliwości również święta.
Chcieliśmy przystosować dom do mieszkania zachowując jednocześnie ducha tego miejsca, który wszedł tu wraz z jego pierwszymi mieszkańcami 60 lat temu.





















Początki uznaliśmy za udane, choć nie obeszło się bez trudności: z jednej strony sąsiadka-skarb, uczynna, opiekuńcza, zaradna czyli po prostu Bożenka. Z drugiej sąsiad obrażony na nas i w ogóle na wszystko z wyjątkiem napojów z dwucyfrowym procentem, zwany przeze mnie Sąsiadem Nieżyczliwym (SN)wesoły

Jego nieżyczliwość objawiła się przy stawianiu ogrodzenia, które na szczęście finalnie zostało ukończone, z jego strony jednak nie pomalowane, pomimo naszych próśb i darmowego udostępnienia drewnochronu oraz pędzlidiabeł.

Niezależnie od przeszkód i odległości dzielącej nas od naszej wiochy, staramy się stworzyć sobie wymarzone miejsce do zerwania z miastowymi kłopotami poprzez urobienie się po łokcie jak na prawdziwych wieśniaków przystało. Serdecznie zapraszam do wspólnego tworzenia historii o dwojgu takich, co się z motyką (i glebogryzarką) na Słońce porwali!lol


  PRZEJDŹ NA FORUM